Nasze poruszenia: Rebecca Solnit „Wspomnienia z nieistnienia”

Równolegle z czytaniem „Wspomnień z nieistnienia” przeprowadzałam przemeblowanie połączone z gruntownym sprzątaniem wynajmowanego pokoju. Prozaiczność tej czynności zyskiwała nowego wymiaru, kiedy zagłębiałam się w lekturę, której punktem wyjścia jest własny pokój, historia dzielnicy i historia nowej lokatorki. Ja tymczasem porządkowałam swoją opowieść, którą wiodę w obecnym mieszkaniu. 

Mojej lekturze nostalgii dodał fakt, że skończyłam ją w dzień swoich urodzin. Urodziny nastrajają mnie nieco melancholijnie i tworzę retrospektywę zdarzeń, osób i myśli – podobnie jak zrobiła to Solnit. Autorka rozpoczyna „przegląd” od swojej młodości i podkreśla doświadczenie bycia kobietą w społeczeństwie patriarchalnym związane z poczuciem, że nie ma swojego głosu, że nie może być widoczna, z chowaniem się w sobie, zanikaniem, uciszaniem – świadomym, systemowym, wszechobecnym, bo „Znikać można na wiele sposobów.” Horyzont nieistnienia rozciąga się też nad innymi grupami marginalizowanych: Solnit pisze o Czarnych, o osobach queerowych, o rdzennych mieszkańcach Zachodu Stanów Zjednoczonych, o artystach. „Istnieje mnóstwo form unicestwienia.”
Linia życia nie jest dla autorki prostą, ciągnącą się jednostajnie w przyszłość, a jest nicią, na którą składa się wiele mniejszych nitek rozwidlających się i łączących w nieprzewidywalny sposób. Po zakończeniu lektury tak właśnie myślę o tej książce – nie jest dla mnie tylko tematem nieistnienia, wspomnieniem wspólnym dla mnie, dla autorki i dla innych osób. Jest dla mnie siecią splątanych wątków, które chcę rozwijać dalej i z zaciekawieniem obserwować, gdzie mnie doprowadzą. Nie sposób na raz objąć myślą całokształtu. Finałowa część książki traktuje o nadziei, o odzyskiwaniu głosu – „Wznoszę toast za wyzwolenie wszystkich istot.” Nieistnienie staje się wspomnieniem. (Magdalena Lewicka @krakelury)