Nasze poruszenia: „Georgia. Powieść o Georgii O’Keeffe” Dawn Tripp

Sięgnęłam po tę książkę z myślą, że oto stoi przede mną biografia Georgii O’Keeffe, choć przecież podtytuł jasno wskazywał, że to nie do końca tak. „Georgia…” jest fikcją historyczną, opartą o życiorys O’Keeffe, znanej amerykańskiej XX-wiecznej malarki.

Początkowo ‌szalenie zmysłowa i namiętna opowieść przeradza się w historię o coraz bardziej feministycznym wydźwięku‌. Alfred Stieglitz, znany i charyzmatyczny fotograf, oczarowuje Georgię. Jego zachwyt początkującą twórczynią i buzujące emocje pomiędzy nimi przeradzają się w romans, a dalej – w wieloletnie małżeństwo. Stieglitz odkrywa Georgię jako artystkę, wspiera ją, pomaga osiągnąć sukces i się rozwijać… och, ale czy na pewno?

Z każdą kolejną stroną lektura staje się coraz mniej oczywista. Z dość banalnego romansu przechodzi w opowieść o odkrywaniu siebie, wyznaczaniu granic, definiowaniu, czym jest szczęście, upartym dążeniu do tworzenia po swojemu artystycznego wizerunku w jakże męskim świecie.

Książka pisana jest z perspektywy Georgii. To skraca dystans między osobą zaczytującą się w lekturze a główną bohaterką. Jej przemyślenia, spostrzeżenia, emocje przypominają mi sytuacje z mojego życia. Czułam nieraz to samo, co ona – frustrację, złość, że bliska osoba układa moje życie po swojemu, nie słucha tego, co mówię, przeinacza, manipuluje, odbiera mi głos i prawo do emocji, moich emocji. Bunt. A potem te dręczące niepokój, powątpiewanie, bezradność, kiedy wszyscy wokół widzą coś inaczej niż ja – czy na pewno mam rację co do siebie? a może oni wiedzą lepiej, kim jestem i co będzie dla mnie najlepsze?

Jako czytelniczka współodczuwałam z Georgią na każdym etapie jej herstorii i z zapartym tchem towarzyszyłam w rozwoju – osobistym i artystycznym, bo zwykle oba szły ze sobą w parze. Tak jak ona nie zawsze wiedziałam, co ma sens i wyjdzie jej na dobre, ale cieszyłam się za każdym razem, gdy miała odwagę pójść za swoim pragnieniem.

Tylekroć widziałam siebie w jej refleksjach, emocjach, potrzebach. To kojące poczucie, że nie jestem sama dodało mi otuchy i po raz kolejny przypomniało, czemu warto pielęgnować herstorie.

Klaudia Hajto