O książce dla nastolatek piszę jako nastolatka. Choć problemy w niej zawarte nie dotyczą tylko młodych Dziewczyn. Niech o tym, jak są one ważne świadczy fakt, że choć daleko mi do znajomości specyfiki szkoły w Teksasie, doskonale utożsamiałam się z poruszonymi wątkami. Niezależnie od współrzędnych na mapie pewne schematy wszędzie pozostają takie same.
W książce poznajemy licealistkę, która, najprościej mówiąc, uważa siebie za „grzeczną dziewczynkę”. Taką opinię ma również jej otoczenie. Zaczyna jednak dorastać do świadomości pewnych tematów. Zauważać coraz więcej zachowań ze strony chłopaków, które nigdy nie powinny mieć miejsca. W tym momencie mogłabym postawić kropkę, bo wiem, że wiesz o czym piszę, prawda? Od niepamiętnych czasów panowała na nie cicha akceptacja. Zranione uczennice odbijały się do ściany bezsilności. Ale w którymś momencie to musiało wybuchnąć. A los wybrał na przewodniczkę tej rewolucji dziewczynę, która nigdy by się tego po sobie nie spodziewała. Jednak bunt został jej przekazany w genach.
Ze wzruszeniem śledziłam każdą myśl bohaterki. Bardzo dobrze znam uczucie niepewności, lęku, a jednocześnie ekscytacji swoim pomysłem na działanie. I to spędzające sen z powiek pytanie: czy się odważę? Doskonale rozumiem wolę walki, potrzebę zrobienia czegoś ważnego. Sama często nie mogłam pojąć sensu pytania: Ale co z tego wyniknie? Przecież to i tak nic nie zmieni. Dla mnie ważne było samo zrobienie rzeczy i zobaczenie, jak to się dalej poukłada. Wiem jak smakuje samotność, wiem jak to jest być jedyną uczestniczką organizowanego przez Siebie projektu. Całkowicie pojmuję początkowy brak entuzjazmu, brak poczucia sensu. Podoba mi się, że cały proces został bardzo umiejętnie rozłożony w książce na części. Zdarza się, że czasami samo zebranie się do wykonania pewnego kroku okazuje się połową drogi.
Moją uwagę przykuł fakt, że cała akcja dzieje się w maleńkim miasteczku. Dla mnie, krakuski, to zupełnie inna, otwierająca oczy perspektywa. Szansa na zobaczenie świata funkcjonującego na własnych, często niepisanych zasadach. W takim środowisku o wiele trudniej się wyłamać, postawić na swoim, zacząć mówić głośno. Spoczywa na tobie stuprocentowa odpowiedzialność i utożsamienie ciebie z twoimi działaniami. Dlatego też nie trudno było mi zaakceptować i zrozumieć decyzje Vivian. Z autopsji wiem, że czasami łatwiej zorganizować akcję na całą szkołę, niż powiedzieć o niej rodzicom. Mimo że mam świadomość tego, że daliby mi wsparcie. Czuję, że to jest ważny wątek, a nie dla wszystkich taki oczywisty.
Całkowicie chwycił mnie za serce motyw kontynuacji tradycji. Bohaterka zainspirowała się zespołami działającymi w przeszłości niosącymi bardzo ważne dla niej idee. Dzięki temu razem z nią mogłam poznawać ich twórczość i stojące przed nimi wyzwania. A to wszystko dzięki jednemu pudełku. Pudełku należącym do jej Mamy.
Zwróciłam także uwagę na wątek miłosny. Jest to ta część tekstu, którą zazwyczaj uważam za zbędną, wnoszącą w fabułę tylko masę niepotrzebnych opisów. W ten sposób pisana jest niejedna powieść dla nastolatek. Ale tutaj, o dziwo, temat mnie zainteresował. Nie tyle, że tak powiem ,,część praktyczna”, a rozmowy. To jest książka o Dziewczynie i o doświadczeniach Dziewczyn z perspektywy Dziewczyny pisana. Jednak w świecie istniejemy jako osoby o różnych tożsamościach, i dobrze by było, gdybyśmy nauczyli się ze sobą nawzajem funkcjonować w przyjaznych stosunkach. Postać Setha obudziła we mnie tlącą się nadzieję. Jednocześnie pozwoliła choć odrobinę “wejść w jego buty” i spróbować pojąć, dlaczego chłopacy nie ogarniają tak wielu istotnych dla mnie rzeczy. Nie zawsze jest tak, że nie chcą zrozumieć.
Autorka nie ucieka też od trudnych, często niewygodnych pytań o różnice. Teoretycznie Moxie, zin tworzony przez bohaterkę a nazywany przez innych na wszystkie możliwe sposoby, tylko nie właściwy, jest dla wszystkich Dziewczyn, ale nie zawsze łatwo jest to powiedzieć otwarcie. Każde uogólnienie jest obarczone marginesem ,,błędu”, a tak właściwie niedopasowania do potrzeb konkretnej grupy odbiorczej. Ciężko jest stworzyć tekst, który uwzględni specyfikę doświadczeń każdej z nas. Sądzę, że to nawet niemożliwe, bo ludzie są różnorodni. A takie działanie i tak jest zawsze prowadzone z czyjejś perspektywy. Nie zmienia to jednak faktu, że w różnych sytuacjach mimo wielu kolorów tęczy, które reprezentujemy potrafimy stanąć ramię w ramię i walczyć razem w słusznej sprawie.
Sądzę, że ta opowieść jest doskonałym dowodem na to, jak ważne jest siostrzeństwo, wspólnota, spoglądanie wstecz na dokonania naszych poprzedniczek, ale też wzajemne wysłuchanie i odwaga do tworzenia swojej wersji feminizmu. Bo tyle ich jest, ile osób utożsamiających się z tym ruchem.
Zosia, 14 lat
