Łączy je imię – Mary. Światopogląd – nieukładny, buntowniczy. Stulecie, w którym żyły- dziewiętnaste. Kaliber życiowych prób, którym musiały stawić czoła – żadna z nich nie chciała pozostać w narzuconych przez społeczeństwo ramach, a to musiało się wiązać z częściową marginalizacją ze strony tegoż społeczeństwa. Wreszcie łączą je więzy krwi, bo jedna urodziła drugą i chociaż Mary Wollstonecraft spędziła ze swoją córką Mary Godwin, później Shelley, zaledwie 10 dni, ale stała się na zawsze najważniejszą kobietą w życiu autorki Frankensteina.
Książka Buntowniczki Charlotte Gordon jest monumentalnym dwugłosem biograficznym. Taka forma literacka może początkowo zniechęcać. Kiedy czytelniczka aż kipi z emocji czytając o walce Wollstonecraft z despotycznym ojcem, nagle, w kolejnym rozdziale, zostaje wrzucona w sam środek rywalizacji jej córki z przyrodnią siostrą. Szybko jednak okazuje się, że zastosowana przez Gordon technika tylko dodaje lekturze rumieńców i książka – napisana w akademickim sznycie, opatrzona porządną bibliografią i skupiająca się przede wszystkim wokół „intelektualnej biografii” twórczyń – wciąga jak serial.
Biografia intelektualna pozostaje tu jednak ujęta w cudzysłów, bo w przypadku Mary Shelley nie da się oddzielić tego co pisała i czytała od tego, jak potoczyło się jej życie. Matka nie mogła nauczyć Mary pierwszych kroków, pokazać jak upinać włosy ani jak karmić niemowlę. A mimo to Wollstonecraft stała się dla córki najważniejszą nauczycielką, której poglądy ukształtowały autorkę Frankenstaina i stały się dla niej drogowskazem, zarówno w prywatnych dążeniach, jak i w artystyczno-intelektualnych poszukiwaniach.
Buntowniczki, zgodnie ze swoim podtytułem ukazują niezwykłe życie Shelley i Wollstonecraft, ale także zachęcają do powrotu do ich dzieł. Ale książka ma jeszcze jeden atut. Jest bowiem hołdem złożonym pierwszej kobiecej relacji, jaką nawiązujemy w życiu i dlatego jest doskonałą pozycją dla mam i córek, ale także dla tych kobiet, które czują, że zabrakło im czasu z matkami.
Paulina Batkiewicz