Co sprawiło, że zaczęłaś angażować się w działalność na rzecz lokalnej społeczności promując perspektywę feministyczną? Skąd w tobie społecznikowski gen?
U mnie w domu praca społeczna była rozumiana sama przez się. Moi rodzice całe życie zaangażowani byli w wykonywanie zadań „pro bono”. Choć nie czerpali z tej działalności żadnej finansowej korzyści, było oczywiste, że pewne rzeczy trzeba robić. Moja mama udzielała się w bardzo wielu organizacjach jako specjalistka – pedagożka, a mój tata organizował wszystkie szkolne wycieczki. Mimo, że oboje pracowali zawodowo zawsze znajdywali czas na działalność na rzecz lokalnej społeczności. Dla mnie wolontariat, praca społeczna była naturalną częścią życia już od szkoły podstawowej. Na przestrzeni lat zmieniały się jedynie pola moich zainteresowań. W szkole podstawowej to było przykładowo organizowanie pierwszego (pionierskiego!) finału WOŚP w tej szkole, inicjatywy wtedy dopiero raczkującej. Potem była to działalność charytatywna na rzecz osób chorych i potrzebujących aż w końcu znalazłam swoje docelowe, jak sądzę, zainteresowanie – dbania o kulturę materialną i niematerialną. To, że pracuje się za darmo na rzecz idei, w którą się wierzy jest dla mnie czymś absolutnie naturalnym i bezdyskusyjnym.
A jak to się stało, że zaczęło chodzić o kobiety?
Od samego początku mojej pracy przewodnickiej lubiłam projektować, planować i oprowadzać wycieczki tematyczne. Ich tematy były różne, często skorelowane one były z różnymi rocznicami bądź okazjami wokół których koncentrowała się trasa wycieczki. Gdy zaczynałam moją karierę jako przewodniczka po Krakowie, mało kto komercyjnie organizował tematyczne oprowadzania (przypominam sobie jedynie PTTK). Zaczynałam jeszcze pod szyldem firmy turystycznej, dla której wówczas pracowałam, a gdy przyszła pandemia zaczęłam organizować takie wycieczki na własny rachunek – tak narodziła się inicjatywa Chodźże na wycieczkę. Był to jednocześnie moment, kiedy zainteresowanie tematem przywracania pamięci kobiet było bardzo duże. W okresie trzeciego lockdownu bardzo chciałam zorganizować wycieczkę po Krakowie śladami kobiet z okazji 8 marca, lecz okazało się to niemożliwe z powodu kontynuacji zakazu zgromadzeń. W związku z tym postanowiłam zrobić wycieczkę wirtualną, do której przymierzyłam się z mężem, który występował w roli mojego operatora. Szukając klucza wycieczki pomyślałam o trasie śladami kobiet, które mają w Krakowie pomniki bądź takiej, która pokazywałaby z lotu ptaka ulice imienia słynnych Krakowianek. Po wstępnej analizie okazało się jednak, że tego typu wycieczka byłaby bardzo krótka.
Podsumujmy tę kwerendę.
W momencie, gdy zajęłam się tym tematem w Krakowie były trzy pomniki kobiet: Kopiec Wandy, który uznałam za pomnik, choć po prawdzie jest to nieco naciągane, pomnik Jadwigi Andegaweńskiej znajdujący się na Plantach (choć tak naprawdę jest to Pomnik Chrztu Polski) i monument Marii Konopnickiej. Dodatkowo należy wymienić pięć pomników w Parku Jordana (gdzie całościowo znajduje się pięćdziesiąt sześć popiersi wybitnych osobistości). Jedynie trzy z nich miały jakikolwiek związek z Krakowem. Maria Skłodowska-Curie, która, jak wiadomo, nie została przyjęta na UJ z powodu swojej płci, Karolina Lanckorońska, która po swojej śmieci przekazała swoje zbiory sztuki na Wawel oraz Zofia Kossak – Szczucka. Dwie pozostałe biograficznie nie są związane z Krakowem. Od tamtej pory statystyki te „podskoczyły” – dziś mamy dodatkowo Miedziannę, czyli pomnik przekupki krakowskiej oraz pomnik Marii Jaremianki na Plantach. Z kolei ulice upamiętniające kobiety w Krakowie policzył zespół Niny Gabryś-Janowskiej, pełnomocniczki Prezydenta Miasta Krakowa ds. Polityki Równościowej. Dane z 2021 roku mówią o 8 procentach ulic nazwanych na cześć kobiet jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie ulice w naszym mieście. Warto jednak zaznaczyć, że część nazw ulic w Krakowie nie dotyczy postaci (są to przykładowo ulice takie jak „Bajeczna”, „Kolorowa” czy „Wesoła”). Gdybyśmy wyselekcjonowali jedynie te ulice w Krakowie, które dotyczą postaci ludzkich, kobiecych ulic jest 10 procent.
To był moment, kiedy zaczęłaś składać wnioski do UM o nazywanie ulic nazwiskami kobiecych postaci, które zasłużyły się dla Krakowa?
Tak. Pierwszą z nich była ulica prof. Marii Orwid, potem był skwer Janiny Ipohorskiej, ps. Jan Kamyczek, długoletniej redaktorki „Przekroju”. W ubiegłym roku złożyłam jeszcze wniosek do UM o ustanowienie ulicy im. Heleny Rubinstein, w końcu dość znamienitej krakowianki (do dziś nie doczekał się on realizacji), w tym roku już wniosków nie składałam. Z pespektywy czasu uważam, że akurat tego typu działalność jest ślepym zaułkiem.
Dlaczego?
Jest to mało skuteczne działanie, ponieważ w Krakowie przybywa za mało nowych ulic do nazywania, zaś deweloperom nie zależy na tym, by podejmować wysiłek związany z procedurą nazywania nowopowstałych na ich osiedlach ulic. Zamiast ponosić administracyjny trud związany ze składaniem wniosku o nową ulicę w UM, wolą na budowanych przez siebie osiedlach nadawać budynkom skomplikowane numery z literami oznaczającymi poszczególne kwarty na działce. Jakimś rozwiązaniem byłoby narzucanie deweloperom tego obowiązku, ponieważ obecnie nie są to tego w żaden sposób zobligowani. To z pewnością jedno z pytań do nowego Prezydenta Miasta Krakowa – czy tworząc zalecenia do deweloperów będzie skłonny wprowadzić do nich tego typu sugestię. Myślę, że nie tylko przysłużyłoby się to sprawie równouprawniania, ale także po prostu poprawiło życie mieszkańcom nowych osiedli oraz osobom je odwiedzającym, znacząco ułatwiając nawigację w otoczeniu.
W obecnej sytuacji zatem trudno oczekiwać, że na nowych osiedlach będą ulice posiadające kobiece patronki. Złożenie wniosku o nadanie ulicy nowej nazwy zajmuje niewiele czasu i w związku z tym można by pomyśleć, że jest to sensowna droga dla aktywistki. Fakt jest jednak taki, że nie jest to niestety działanie, które na dłuższą metę rozwiąże problem dysproporcji w zakresie reprezentacji kobiet i mężczyzn w przestrzeni miejskiej.
Można byłoby się zastanowić na opcją weryfikacji czy każdy z męskich patronów ulic zasługuje na to, by nim być.
Tak, ale to dość grząski grunt, nie ma bowiem postaci idealnych. Jednym z kryteriów, które można byłoby teoretycznie przyjąć jest na przykład usunięcie z przestrzeni miejskiej postaci, które aktywnie przeciwdziałały dążeniom kobiet do równouprawnienia. Pytanie jak to zrobić, jeśli weźmiemy pod uwagę postaci takie jak Ludwik Rydygier. Był to wybitny lekarz, którego innowacyjne techniki chirurgiczne są do dziś stosowane. Za swoje dokonania na polu zawodowym ma on w Krakowie szpital swojego imienia. Jednocześnie był on przeciwnikiem równouprawnienia kobiet w dostępie do zawodu lekarskiego. Nie tylko głosował przeciwko przyjmowaniu kobiet na Wydział Lekarski, ale także na własny koszt zamieszczał w prasie ogłoszenia Precz z Polski z dziwolągiem kobiety lekarza!. Innym przykładem może być Henryk Jordan, który również był przeciwnikiem dostępu kobiet do zawodu lekarskiego. Ma on park miejski swojego imienia oraz jest (o ironio!) patronem Centrum Młodzieży. Oczywiście jego dokonania na rzecz dzieci, pediatrii oraz pedagogiki są niepodważalne i były jak na czasy, w których działał z pewnością przełomowe. Dlatego ocena czy ktoś zasługuje na to, by być patronem ulicy, parku, skweru czy instytucji jest bardzo trudna. Nie sposób też znaleźć łatwego rozwiązania na miarę „dekomunizacji” ulic, jaka miała miejsce w Polsce po 1989 roku, które dawałoby pole do wyrównania dysproporcji w zakresie męskich i kobiecych patronów ulic.
Zajmujesz się na co dzień dużą ilością różnorodnych projektów. Z której inicjatywy na rzecz lokalnej społeczności jesteś szczególnie dumna i dlaczego?
Jestem bardzo zadowolona z tego, że udało mi się doprowadzić do nazwania dwóch ulic imieniem kobiet – Marii Orwid oraz Janiny Ipohorskiej. O ile skwer im. „Jana Kamyczka” to jest dość kameralna sprawa, znajduje się on na Grzegórzkach, gdzie ruch nie jest duży, o tyle ulica Marii Orwid to arteria w obrębie kompleksu Szpitala Uniwersyteckiego w okolicy ul. Macieja Jakubowskiego 2. Zawsze bardzo się cieszę, gdy tej okolicy są remonty (śmiech), bo wtedy pojawia się tabliczka „Objazd ulicą Orwid”. Bardzo przepraszam wszystkich, którzy tamtędy wówczas muszą przejeżdżać i stać w korkach, ale dla mnie to jest wielka radość widzieć nazwę tej ulicy w ten sposób wyeksponowaną. Pamiętam moment, gdy Google maps odnotował pierwszy raz jej istnienie – dostałam wówczas wiadomość od następcy prof. Marii Orwid na stanowisku kierownika Kliniki Psychiatrii Dzieci i Młodzieży w Katedrze Psychiatrii Collegium Medicum UJ, dr. hab. n. med. Macieja Pileckiego (bardzo wspierającego mnie w upamiętnianiu pan profesor), która zawierała print screen z aplikacji taksówkarskiej, kierującej go przez ulicę Marii Orwid. To był wzruszający moment, tym bardziej, że udało się tę ulicę zlokalizować w pobliżu szpitala. W przyszłości na tym terenie ma powstać gmach Kliniki Psychiatrii i – kto wie? – może gmach ten będzie nosił adres Orwid 1? To by było fantastyczne!
Drugim projektem, z którego jestem dumna pochodzi z czasów, kiedy współpracowałam z moim poprzednim pracodawcą w branży turystycznej. Wspólnie z grupą przewodników po Krakowie upamiętniliśmy wówczas sierociniec w Getcie Krakowskim w jego ostatniej lokalizacji, przy u. Józefińskiej. Jako przewodnicy pracowaliśmy całe lato za wolne datki, by zarobić na możliwość upamiętnienia tej instytucji. Ja w imieniu tej grupy zabiegałam o to, by stało się to faktem i załatwiałam wszelkie formalności. Bardzo cieszę się, że się udało, bo było to miejsce bardzo zapomniane.
Jak udaje ci się łączyć życie zawodowe, działalność społeczną z życiem rodzinnym? Co pomaga ci złapać balans i motywuje do codziennej pracy oraz pokonywania przeszkód w osiągnięciu założonych celi?
Niestety, musze przyznać, że mój balans między życiem prywatnym a zawodowym nie jest dobry. Jest to coś, nad czym staram się popracować, ponieważ obecnie to u mnie nie działa. Jako że praca jest moją pasją, poza nią i rodziną (mąż i dwoje dzieci) nie dysponuję już przestrzenią na nic innego. Doskonale zdaję sobie sprawę, że to nie jest zdrowe, ale póki co wydaje mi się, że to co robię jest na tyle ważne, że muszę w jakiś sposób nadwyrężać swoje siły (bo do tego to się sprowadza), żeby osiągać stawiane sobie cele. W moim życiu nie ma żadnego rytmu – nie mam stałych godzin pracy ani wolnych weekendów, ponieważ to wtedy wszyscy chcą zwiedzać. Staram się, aby nie cierpiała na tym moi bliscy, ale jest to bardzo trudne. Doceniam i cieszę się, że mam rodzinę, która rozumie moje potrzeby wynikające z wybranego zawodu i akceptuje skutki tego, że (wciąż) nie potrafię stawiać granic mojej pracy. Mimo, że mam potrzebę odpocząć, często jej nie realizuję, by móc pójść na dodatkowe spotkanie, sprawdzić kolejny fakt czy oprowadzić kolejną grupę. Moi rodzice, babcia, a także teściowie od lat wspierają mnie i męża (który również działa w branży turystycznej) w codziennych obowiązkach. Gdyby nie ich pomoc byłoby nam bardzo trudno realizować się w obranych rolach zawodowych.
Co według Ciebie sprawia, że jesteś skuteczna w swoich działaniach i że udaje Ci się osiągać to, co dla wielu stanowi wyzwanie?
Praca to moja pasja, rodzaj powołania, który sprawia, że nie muszę mobilizować się w żaden sposób do jej wykonywania. Ja nie muszę odpoczywać od tego, czym się zajmuję. Jeśli potrzebuję odpocząć to fizycznie, ponieważ bolą mnie nogi i plecy, jestem zmęczona wieloma godzinami oprowadzania. Nigdy nie męczy mnie to, co robię, ponieważ mam głębokie przekonanie, że to, co robię jest ważne. Spotkania z grupami, które oprowadzam dają mi ogrom satysfakcji, niezależnie od tego czy są to aktywiści zajmujący się mniejszościami czy wycieczka czwartoklasistów. Wierzę, że w przypadku każdego rodzaju grupy jest praca do wykonania, wiedza do przekazania. Nawet w czasie szkolnej wycieczki, podczas której uczniowie słuchają jednym uchem, może paść coś, co z nimi zostanie. Pojawiam się w życiu tych osób jak kometa i znikam. Wierzę, że moją rolą jest zasiać ziarno i mieć nadzieję, że coś z niego wyrośnie. Często widzę, że to, co mówię, szczególnie do dzieci i młodzieży zostawia w nich ślad, co daje mi dużą satysfakcję. Mając dzieci i młodzież za grupę docelową wycieczki zawsze starannie wybieram historie, które im opowiem i staram się tak konstruować historię, by ich maksymalnie zaciekawić, zaintrygować, zaskoczyć czymś, czego nie wiedzą. Wychodzę z założenia, że o smoku wawelskim czy hejnale mariackim usłyszą od każdego. Nie od każdego natomiast dowiedzą się o Nawojce czy pierwszych studentkach UJ, czy o trudnych stronach naszej historii np. przedwojennych relacjach polsko-żydowskich. Są to kwestie, które nie są poruszane w szkole, bo nie ma na to czasu, dlatego staram się te luki uzupełnić podczas dwóch godzin oprowadzania, jakie mam do dyspozycji. Można powiedzieć, że jest to stereotypowa praca u podstaw. Oczywiście prowadzę też wycieczki dla „zaawansowanych” (np. teraz przygotowuję wycieczkę po Krakowie śladami Jerzego Nowosielskiego), ale nie mam złudzeń, że na tego typu usługi jest bardzo wąskie grono odbiorców. Oczywiście, nie każdy ma obowiązek znać wszystkich przedstawicieli Grypy Krakowskiej, jednym tchem wymieniać nazwiska krakowskich feministek czy żydowskich architektów Krakowa. Zależy mi, jednak, żeby jak najwięcej osób zyskiwało świadomość, że takie postaci w historii naszego miasta były i ile im zawdzięczamy. Liczę, że dzięki mojej pracy edukacyjnej w osobach zwiedzających ze mną zrodzi choćby cień tej świadomości i będą w stanie przywołać podane przeze mnie fakty przy w rozmowie z innymi czy podejmując określone decyzje w swoim życiu.
Masz grono stałych odbiorców swoich tematycznych, cyklicznych wycieczek, które pozwalają się wgłębić w mniej znane aspekty krakowskiej historii (i herstorii). Można powiedzieć nawet, że wokół „Chodźże na wycieczkę!” utworzyła mała społeczność.
W ramach „Chodźże na wycieczkę!” zapraszam do współpracy innych miejskich przewodników po Krakowie, by mogli realizować pod tym szyldem swoje autorskie trasy. Często po tych oprowadzaniach wyrażają oni swoje niedowierzanie i pytają mnie żartobliwie skąd biorę tych „zajawionych” ludzi. Wiele osób, które regularnie chodzi na moje wycieczki rozpoznaje się już, rozmawia ze sobą przed i w trakcie zwiedzania. Można zatem chyba powiedzieć, że jest to zalążek społeczności zbudowanej wokół wspólnych wartości i zainteresowań. Jestem bardzo dumna z tego, że wiele osób regularnie wraca na moje wycieczki, a nawet czeka na kolejne grafiki i sugeruje preferowane trasy. I choć kocham tę „bańkę” i kocham w niej być, to mam świadomość, że jest to bardzo wąskie i wyjątkowe grono osób. Dlatego bardzo cieszy mnie rozwijająca się współpraca z krakowskimi korporacjami, które w ramach funduszu socjalnego coraz częściej organizują wycieczki dla swoich pracowników np. w ramach Pride Month czy na Dzień Kobiet. Podczas tego typu opracowań jestem w stanie przekazać „niszową” wiedzę osobom, które pewnie inaczej nie trafiłyby na moje tematyczne oprowadzanie. Jest to zresztą według mnie fantastyczny pomysł na integrację zespołową, a także możliwość trafienia do osób, które mają ogromny potencjał do działania, a wcześniej nie mieli okazji natknąć się czy zastanowić nad niektórymi tematami, które są dla mnie ważne.
Debiut literacki zaliczony – jakie masz dalsze plany zawodowe?
Jest kilka tematów, które chodzą mi po głowie i na razie potrzebuję czasu, by móc je skrystalizować. Pisanie debiutanckiej książki sprawiło mi wiele radości, więc jeśli się okaże, że książka spotka się z pozytywnym odbiorem to jestem skłonna rozważyć kolejne pisarskie próby. Tworzenie książki było bardzo przyjemnym zajęciem, za wyjątkiem presji czasu. Ta powstała jednak wskutek mojego błędnego oszacowania ram czasowych projektu. Gdyby to lepiej zaplanować i odszedłby stres związany z goniącymi terminami, chętnie podjęłabym się znów podobnego zadania. Lubię opowiadać i nie ma dla mnie znaczenia czy jest to forma pisemna czy ustna (na żywo).
Jakie przeszkody czy ograniczenia musiałaś pokonać, aby móc zrealizować swoje ambicje życiowe i zawodowe?
Takich ograniczeń na swojej drodze nie spotkałam, albo ich świadomie nie zarejestrowałam (śmiech). Byłam wychowana w przekonaniu, że jestem w stanie zrobić wszystko, co zechcę, że nie ma dla mnie ograniczeń. Myślę, że to było powodem, dla którego nigdy nie miałam poczucia, że jestem traktowana inaczej czy gorzej z powodu mojej płci, wieku czy tego, że pochodzę z małego miasta. Zawsze byłam przekonana, że jeśli mi na czymś zależy i się do tego przyłożę to nie ma powodów, dla których to miałoby się nie udać. Wierzę, że wszystko zależy ode mnie i tego ile pracy w to włożę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że byłam uprzywilejowana – urodziłam się w rodzinie, która była bardzo wspierająca i która sprawiła, że nigdy nie miałam poczucia, że istnieje szklany sufit, który muszę przebić. Być może jest to też kwestia adekwatnych ambicji, jednak nigdy nie miałam poczucia, że coś mnie ogranicza. Pamiętam, że gdy przeprowadzałam się z rodzinnej Dębicy do Krakowa wiele osób ostrzegało mnie przed tym, że z uwagi na moje pochodzenie krakowianie będą traktować mnie z góry (jako osobę z awansu społecznego z Polski B do Polski A, jak to się wtedy mówiło). Mimo straszenia, że przeprowadzka ta będzie dla mnie traumą, Kraków przyjął mnie bardzo ciepło i nie stawiał mi żadnych barier. Dziś, z perspektywy czasu, będąc bardziej oczytaną i świadomą, widzę oczywiście rozmaite bariery, które obiektywnie istnieją i które z pewnością stanowią ograniczenie dla wielu osób. Na drodze, którą ja sobie obrałam ograniczenia, te nie mają jednak na mnie wpływu, nie odczuwam też, aby były one we mnie wymierzone. Choć niekiedy biurokracja, którą trzeba załatwić, by osiągnąć cel, bywa męcząca (i niekoniecznie sensowna), nigdy nie miałam poczucia systemowej dyskryminacji z uwagi na mój wiek, płeć czy pochodzenie. Zdarzały się oczywiście zbędne komentarze, które jednak nie wpływały nigdy na skuteczność moich działań czy nie podważały mojego poczucia wartości.
Co poradziłabyś młodym kobietom wchodzącym na rynek pracy i poszukującym swojej drogi zawodowej? O czym warto, by pamiętały one na co dzień realizując swoje pasje i ambicje?
Ważne jest dla mnie to, by pamiętać, że decyzje, które podejmujemy mając 19 lat (np. w sprawie swojej edukacji) nie muszą być czymś nieodwołanym, ostatecznym. Mamy prawo do zmiany decyzji, w momencie, kiedy okaże się, że przestała nam ona odpowiadać. Ja sama ukończyłam liceum w klasie o profilu biologiczno-chemicznym, wszyscy byli przekonani, że pójdę na medycynę. Tymczasem skończyłam psychologię i nie przepracowałam w zawodzie nawet jednego dnia. Zawód, który mam szczęście wykonywać w ogóle nie jest związany z moim formalnym wykształceniem. Warto słuchać swojej intuicji i podążać za tym, co sprawia, że dobrze się czujemy wykonując obowiązki zawodowe. Wierzę, że jak robisz to, co lubisz, to jesteś w tym dobra, a jak jesteś w tym dobra to jesteś w stanie się z tego utrzymać.
Myślę też, że warto mieć świadomość, iż jest niezwykle ciężko być jednocześnie matką i profesjonalistką, nawet kiedy ma się każde możliwe wsparcie. Jeśli chcesz mieć jedno i drugie – dzieci i karierę – to musisz mieć obok siebie kogoś, kto to wyzwanie rozumie i cię wesprze. Jeśli dzieci będziesz mieć z kimś, kto twoją rolę widzi w domu, tak to się skończy, niezależnie od twoich ambicji i deklaracji. Ważnym jest także odejście od przekonania, jakie ma wiele z nas – że jesteśmy w stanie wszystko zrobić same, samodzielnie wszystkiemu dać radę. Nie ma nic złego w tym, że nie damy rady, że potrzebujemy partnera, pomocy, wsparcia, oraz że o nie prosimy, gdy wymaga tego sytuacja. Nie ma takiej możliwości, by wszystko zrobić samemu choćby dlatego, że doba ma tylko 24 godziny. Jeśli pracujesz zawodowo to zajmuje ci to min. osiem godzin dziennie. A jeżeli chcesz mieć dzieci to po to, by spędzać z nimi czas, przekazywać im swoje wartości oraz punkt widzenia i wspierać je. Jeśli decydujemy się pracować i mieć dziecko w sposób całkowicie samodzielny, to wiąże się to z ogromnym kosztem – zdrowia, energii i życia z permanentnym przekonaniem, że nie jesteśmy w stanie wywiązać się ani z jednej ani z drugiej roli w satysfakcjonujący sposób. Gdy wybierałam swoją drogę zawodową zupełnie o tym nie myślałam. I choć mając wolny zawód mogę samodzielnie decydować o moich priorytetach, jest to obarczone dużym stresem. Gdy odpuszczam pracę na rzecz rodziny pojawia się niepewność finansowa. Z kolei, gdy skupiam się na pracy, źle czuję się z tym, że moja rodzina na tym cierpi, bo przecież chodzi o to by być razem. Jest to dylemat, o którym na szczęście mówi się coraz więcej. Godzenie kariery z rodzicielstwem to dla mnie największe wyzwanie. Jak zbilansować to tak, by być zadowoloną z wybranych proporcji, nie złożyć swoich ambicji na ołtarzu wygody i poczucia stabilizacji. Uważam, że ważne, aby młode kobiety wiedziały, że efektywne łączenie życia rodzinnego z zawodowym jest na granicy wykonalności bez wsparcia otoczenia. Nie bez powodu mówi się, że do wychowania dziecka potrzebna jest wioska – podpisuję się pod tym całym sercem. Choć ja bardzo dużo korzystam ze wsparcia innych, nadal uważam, że układ, który mam nie jest idealny.
Dziękuję za rozmowę.
1 Comment
Możliwość komentowania jest wyłączona.