Siłaczki, wystawa opracowana przez kuratora Michała Hankusa w Muzeum Krakowa, to próba napisania historii miasta przez pryzmat losów krakowianek. Tytuł ekspozycji odnoszący się do noweli Stefana Żeromskiego tworzy wstępne wyobrażenie o tym, jakie postawy mogą reprezentować bohaterki ekspozycji. Z pewnością możemy oczekiwać historii kobiet społecznie zaangażowanych, empatycznych, pracowitych. Kontakt z tak krystalicznie czystą moralnie, bezsprzecznie pozytywną postawą skończył się dla głównego bohatera Siłaczki zaledwie tymczasową przemianą: „przez pewien czas czytywał w wolnych chwilach Boską komedię Dantego, w winta nawet nie grywał, gospodynię dwudziestoczteroletnią odprawił. Stopniowo jednak uspokoił się. Obecnie ma się znakomicie: utył, pieniędzy worek uczciwy nazbijał”. Historie o wielkich poświęceniach – dla innych ludzi i dla własnych ideałów – mogą być istotne i inspirujące. Moralizujące opowieści bywają jednak ciężkostrawne – lub wręcz przeciwnie, w okamgnieniu przelatujące przez żołądek i mało pożywne. Czy wystawa wpadnie w którąś z tych pułapek, czy może uda jej się poszerzyć postrzeganie kobiety – siłaczki?

Snuta przez Siłaczki opowieść została podzielona na trzy główne części, wydzielone piętrami gmachu kamienicy Hipolitów. Pierwsza z nich zaczyna się w średniowieczu, po czym przechodzi przez nowożytność, wiek XIX i pierwsze dekady XX wieku. Poznajemy ramy, w które kobiety były historycznie wtłaczane: nowożytny wzór kobiety cnotliwej – pobożnej, pokornej i wiernej, bezwarunkowo podporządkowanej mężowi, żyjącej wyłącznie w sferze domowej; jego XIX wieczną odmianę – ideał całkowicie poświęconego rodzinie anioła domowego ogniska, biernej i czułej femme fragile.

Już na samym początku wystawy wyraźnie podkreślone zostało, jakie konsekwencje mogły czekać kobietę, która dopuściła się transgresji społecznych oczekiwań. W pierwszej sali widz zostaje postawiony przed wyborem dwóch pomieszczeń, z jednej strony drzwi prowadzące ku dalszej części wystawy, z drugiej – wąskie schody, po których wchodzi się (jak na stos) do klaustrofobicznego pokoju. To sala poświęcona Katarzynie Weiglowej, krakowskiej mieszczce, która została spalona na stosie za przejście na judaizm w 1539 roku. Opowieść ilustrują kontrastujące ze sobą wizerunki ofiary – obraz Władysława Rossowskiego, XIX-wiecznego malarza, który znacząco odmłodził 80-letnią apostatkę, wykorzystując temat jej śmierci jako pretekst do przedstawienia cierpienia pięknej kobiety i wyeksponowania jej półnagiego ciała, oraz pracę Iwony Siwek-Front, uniwersalizującą doświadczenie mieszczki, podkreślającą długie trwanie narzucanej na nieprzystające do norm osoby „klątwy mieszczanina”.
Z sali poświęconej Weiglowej możemy się jedynie cofnąć, powrócić do głównej ścieżki narracyjnej ekspozycji, zatrzymując „z tyłu głowy” niebezpieczeństwo społecznego wykluczenia, które wpłynęło na losy wielu bohaterek wystawy, zmuszając je do konformizmu i działania w ramach wyznaczonego porządku lub tworząc przeszkody dla tych krakowianek, które zdecydowały się – mimo wszystko – kontestować utarte schematy. Czekają na nas XIX-wieczne portrety kobiet, których indywidualność odeszła w zapomnienie, anonimowych lub znanych wyłącznie dzięki swojemu rodowemu nazwisku zostały zestawione z obrazami Leny Achtelik, Patrycji Piętki i Ewy Juszkiewicz. Owe dzieła nawiązują swoją formą do sztuki portretowej, jednak nie przedstawiają głównego obiektu zainteresowania tego gatunku malarstwa – twarzy portretowanych, tworząc przestrzeń refleksji na temat niewidzialności kobiet. Wiszące w tej samej sali wyszywane przez Bettinę Bereś makatki zwracają uwagę na problem przemocy domowej, w przypadku którego szczególnym ryzykiem jest finansowe uzależnienie od partnera.

W kolejnych salach przedstawione zostają sylwetki emancypantek, aktywistek, działaczek społecznych, które aktywnie działały na rzecz zmiany sytuacji kobiet. Maria Dulębianka została przedstawiona nie tylko jako polityczka, ale także artystka. Wystawiony został autoportret, na którym artystka przedstawiła siebie w więzieniu – zakutą w kajdany, ale zaciskającą pięści w żądzy działania. Zgoła inaczej od polityczki i aktywistki przedstawiła się Aniela Pająkówna na swoim Autoportrecie z córką. Artystka wycofała się na nim, prezentując z dumą małą Stanisławę Przybyszewską – przyszłą pisarkę, delikatnie obejmując jej niewielką dłoń w czułym, wspierającym uścisku. Jako że dziewczynka urodziła się ze związku pozamałżeńskiego, Pająkówna pragnąc być obecną w jej życiu oraz odmawiając przekazania jej w opiekę krewnym, poświęciła karierę artystyczną i skazała się na społeczny ostracyzm.


Symboliczną cezurą wyznaczającą drugą część wystawy jest rok 1918, w którym Polska odzyskała niepodległość, a obywatelki nowo powstałego państwa wywalczyły dla siebie prawa wyborcze. Wielu kobietom udało się wtedy wkroczyć do życia publicznego, zdobywając pozycje w świecie polityki, mediów, biznesu czy sztuki. Wystawa przypomina sylwetki kobiet, które osiągnęły sukces na różnych polach, takie jak malarka Zofia Stryjeńska, przedsiębiorczyni Helena Rubinstein, projektantka mody Zofia Minderowa czy tenisistka Jadwiga Jędrzejowska. Natomiast nie każda kobieta miała możliwość obrania życiowej ścieżki sławy, pieniędzy i publicznego uznania. Siłaczki nie lukrują rzeczywistości, wprowadzając do narracji o międzywojniu żebraczki, przekupki czy sprawę Rity Gorgonowej – kobiety oskarżonej o dzieciobójstwo, której proces zyskał rozgłos między innymi za sprawą jej urody. Jak w przypadku obrazu Rossowskiego przedstawiającego spalenie Weiglowej, prawdziwa tragedia została wykorzystana jako przedmiot zaspokojenia potrzeby sensacji i estetycznych doznań.
Nawet w Polsce Ludowej, rzekomo oferującej wszystkim równe szanse, promującej model kobiety pracującej, równie aktywnej zawodowo jak mężczyźni, na barkach przodowniczek pracy spoczywał drugi etat pani domu, robiącej sprawunki, gotującej, sprzątającej, wychowującej dzieci. W tej części wystawy możemy obejrzeć dwa krótkie filmy, kolejno z 1951 i 1964 roku. Oglądane w Kobietach naszych dni w pełni zaangażowane w wykonywane przez siebie tradycyjnie męskie zawody tokarki, ślusarki, architektki i murarki kontrastują z bohaterką Robota Ewy – uniwersalną automatką domowo-kuchenną, która odbierając telegraficzny sygnał głodnego męża, gotuje obiad prawie z niczego, gdy w międzyczasie naczynia same się zmywają. Kto, jeśli nie prawdziwa siłaczka, jest w stanie pogodzić te dwie wymagające role? W PRL-owskiej części wystawy także nie brakuje sylwetek kobiet wyłamujących się ze schematu – z jednej strony „piorącej feminizm” i afirmującej kobiece symbole (takie jak kolor różowy) Marii Pinińskiej-Bereś, z drugiej – buntowniczej, przekraczającej tradycyjny model kobiecości Kory.
Ostatnia, znajdująca się w piwnicy część wystawy jest poświęcona krakowiankom bliższym współczesności. Między powszechnie znanymi mieszkankami miasta, takimi, jak Wisława Szymborska; kobietami, które osiągnęły sukces w różnych profesjach, opowiadających na nagraniach, co bycie „Siłaczką” oznacza z ich perspektywy znalazło się także miejsce dla tych, których nie dostrzegamy lub nie chcemy dostrzegać. Bohaterki cyklu obrazów Beaty Stankiewicz Stare kobiety są nieśmiertelne wpatrują się w widzów łagodnym, ale przeszywającym wzrokiem, gdy przedstawiona przez Iwonę Siwek-Front “baba” odwraca się od oglądających, pochłonięta “spowiedzią” – oddzieloną od instytucji kościoła, intymną rozmową prowadzoną z uliczną figurką Matki Boskiej, jak z przyjaciółką, przy papierosie i kwiatku wetkniętym do pustej butelki po wódce.

Zejście do piwnicy po przemierzeniu dwóch historycznych części wystawy nie ma jednak triumfalnego charakteru – wystawiane tam prace nie pozwalają zapomnieć, że droga do równości płci jest daleka. W jednej z sal lśni praca Erwiny Ziomkowskiej: szpilki – buty nabite szpilkami – spinkami do tkaniny, atrybuty kobiecego piękna, które już w ciągu jednego dnia są w stanie wywołać ciężki do zniesienia ból, a kobietom, które nauczą się go tolerować, ofiarowują za ich poświęcenie zniekształcenia stóp oraz problemy z krążeniem i kręgosłupem zestawione z narzędziem tradycyjnie kobiecej pracy, ostrym i raniącym delikatne opuszki palców. Eleganckie narzędzie tortur; jakże inne od wygodnych, solidnych butów na stopach Olimpii-Polonii, bohaterki dzieła Bogumiła Książka, trawestacji obrazu Matejki wydobywającej się w innej sali z ciemności subtelnym, świetlistym zarysem jak widmo Czarnego Protestu z 2016 roku.
Część Siłaczek bezpośrednio odnosząca się do czasów najnowszych jest zdecydowanie mniejsza od poprzednich fragmentów ekspozycji. Zastosowany sposób prowadzenia narracji, przełamujący chronologiczną linearność licznymi odniesieniami do teraźniejszości pozwala jednak zmniejszyć wynikający z różnicy czasów dystans istniejący między bohaterkami a widzami. Rozmieszczone w każdej części wystawy dzieła współczesnych artystek wchodzą w dialog z przeszłością, odnosząc się do niej w bardziej lub mniej bezpośredni sposób. Przywoływane historyczne postawy i doświadczenia okazują się dzięki temu wyjątkowo aktualne.


Szczególnie wyróżniają się wśród nich zaprojektowane przez Annę Marię Zygmunt kostiumy zainspirowane osobowościami trzech bohaterek Siłaczek. W przypadku stroju Zofii Stryjeńskiej pod szlachetnym, kaszmirowym płaszczem kryje się roboczy kombinezon – ubiór artystki pracującej, na której dzieła składa się nie tylko koncepcja i estetyczne wyczucie, ale także brudna, rzemieślnicza praca. Zdobiące go plamy z farby nie zostały rozmyślnie skomponowane, powstały w ramach twórczego przypadku i autentycznej pracy – projektantka ubierała go, malując aż do otwarcia wystawy. Maria Jarema otrzymała od projektantki elegancki strój z czarnym golfem, nawiązujący do ubioru, w którym została uchwycona na swojej najbardziej rozpoznawalnej portretowej fotografii, oraz fascynator, którego splątane formy przypominają abstrakcyjne kompozycje artystki oraz odzwierciedlają jej upodobanie do zaskakujących, ekscentrycznych nakryć głowy. Strój Kazimiery Bujwidowej tworzy nić powiązania między współczesnym feminizmem a działalnością na rzecz równouprawnienia, którą przed wiekiem prowadziła inspiratorka kostiumu. Jej żabot zdobią ręcznie wyhaftowane litery składające się na słowa „prawa kobiet”, spódnicę spinają przypinki z czerwonymi błyskawicami. Umieszczenie na wystawie odbywającej się w tak dużej instytucji publicznej znaku rozpoznawczego Ogólnopolskiego Strajku Kobiet to odważny gest, który niezmiernie miło zobaczyć; nawet jeśli w innych częściach ekspozycji w oczy rzuca się pewna zachowawczość podejścia, objawiająca się między innymi określeniem Marii Dulębianki „serdeczną przyjaciółką” Marii Konopnickiej.

Bohaterki wystawy stają się bliższe widzom także dzięki ilustrującym wystawę obiektom noszącymi ślad ich obecności – należącym do nich artefaktom. Na wystawie znajdziemy między innymi wachlarz jednej z pierwszych krakowskich studentek, Janiny Kosmowskiej, w całości pokryty napisanymi przez jej kolegów z Uniwersytetu dedykacjami; kielich, z którego Wisława Szymborska piła w trakcie noblowskiego bankietu i który, wychodząc na papierosa, strąciła rozbijając go na dwie części; niewielką figurkę myszki należącą do Olgi Boznańskiej, przypominającą o biegających po paryskiej pracowni malarki zaprzyjaźnionych gryzoniach, które podobno nadgryzały tylko męskie kapelusze.


Wystawa nie daje prostej odpowiedzi na pytanie, co czyni kobietę siłaczką. Siłaczki to kobiety, które realizują się zawodowo i te, które poświęcają się dla swojej rodziny. Osiągają sukces albo tragicznie kończą. Żyjąc w pełnym nierówności płciowych społeczeństwie, próbują je zmieniać lub działają w jego ramach. Zdaje się, że jedynym punktem wspólnym wszystkich bohaterek wystawy jest związek z Krakowem i płeć. Jest to jednak większą zaletą niż wadą wystawy. Historia miasta została potraktowana demokratycznie. Znalazło się w niej miejsce dla kobiet różnych stanów społecznych i różnych profesji, których losy tworzą składającą się ze skrajnie odmiennych elementów mozaikę, która przy całościowym oglądzie nie wywołuje jednak uczucia dysharmonii. Wystawa oddaje hołd krakowiankom, które zapisały się w historii, i wydobywa na światło dzienne wiele mniej znanych nazwisk; jej bohaterkami są jednak nie tylko postaci „wielkie”, zasłużone dla kraju, miasta, społeczeństwa. To również kobiety, które walczyły o jak najlepsze życie dla swoich rodzin, a także dla siebie. Te, które odniosły sukces, i te, których zwycięstwem było trwanie przy własnych wartościach – albo i samo przetrwanie. W tej polifonii sylwetek każda z nas jest w stanie znaleźć herstorie rezonujące z osobistym doświadczeniem, życiową drogą oraz wartościami własnymi i bliskich nam kobiet.
