Tytuł Historii sztuki bez mężczyzn Katy Hessel jest odważny i prowokujący. Chociaż zwrot „bez mężczyzn” jest ledwo zauważalny na okładce książki – zapisany białymi, wydrążonymi, tonącymi w żółci tła literami, zostaje dostrzeżony dopiero, gdy oglądający uważnie przypatrzy się intrygującej (i jakże symbolicznej!) pustce w jej centrum – raz spostrzeżony, nie pozostawia nikogo obojętnym.
Spróbujmy jednak go odwrócić. „Historią sztuki bez kobiet” moglibyśmy określić większość dawnych opracowań, roszczących sobie pretensje do przedstawienia całości dziejów ludzkiej twórczości artystycznej, a w praktyce skupiających się wyłącznie na tym, czemu przez setki lat dziejów myśli o sztuce nadawano miano „wielkiej sztuki” tworzonej przez „wielkich mistrzów”.
Na pierwszy rzut oka Historia sztuki bez mężczyzn przypomina kompendium, próbujące zmieścić w pigułce całą historię sztuk wizualnych. Jest to jednak rodzaj przewrotnego podręcznika, w którym znajdziemy wyłącznie nazwiska, dla których w większości opracowań brakło miejsca. Nie oferuje on czytelnikowi pomocy w zdaniu żadnego testu, a raczej uzupełnienie wiedzy, którą przegapił ucząc się na oparte na zastygłych kanonach egzaminy. Pozwala poznać artystki tworzące od nowożytności po współczesność, bez ograniczeń geograficznych, przez pryzmat ich sztuki, ale także społecznych ograniczeń, które musiały pokonywać.
Naturę książki najlepiej oddaje nawiązujący do słynnego dzieła Heinricha Gombricha tytuł oryginalny, „Story of art without man”. Dzieło Katy Hassel nie rości sobie prawa do obiektywności podsumowania tysiącleci rozwoju sztuk plastycznych, wyczerpania tematu, przedstawienia wszystkich największych artystek czy wykluczenia z dyskursu sztuki tworzonej przez mężczyzn. W zamian za to oferuje pewną opowieść, wskazuje alternatywną trasę, biegnącą równolegle z mainstreamową, linearną narracją, jednocześnie zachęcając do zbaczania z niej, wydeptywania kolejnych ścieżek w pogoni za niewyczerpanymi – i niewyczerpywalnymi – tropami kobiet-artystek.
Weronika Pisarska