Anna Bilińska została malarką dzięki silnemu charakterowi, „kozaczej duszy” i wsparciu przyjaciółek. W spełnieniu marzeń mogła jej przeszkodzić sytuacja materialna i społeczna. Mimo tego osiągnęła sukces, a łatwo nie było.
Damą być
W drugiej połowie XIX wieku dobrze wychowane dziewczęta chodziły w gorsetach, uczyły się haftu i muzyki. Mogły malować i czytać wybrane książki, które nie szkodziły ich moralności, za to nie mogły siedzieć same w kawiarni. Kiedy wychodziły za mąż za partię wybraną przez rodziców, miały szanować męża, rodzić dzieci i prowadzić dom. Próba zejścia z tej drogi była wstydem dla rodziny albo życiową koniecznością. Jeśli dom był z ambicjami lecz bez pieniędzy, dziewczęta próbowały dorabiać. Tak było w przypadku Anny Bilińskiej, która zarobkowo dawała lekcje muzyki. Jednak inna dziedzina sztuki znacznie bardziej ją pociągała – Anna chciała zostać malarką.
Kozacza dusza
Pierwsze lekcje rysunku odebrała u Michała Elwiro Androlliego w Wiatce (w europejskiej części Rosji), gdzie artysta został zesłany za udział w powstaniu styczniowym. Ojciec Anny przybył tam z rodziną, skierowany na praktykę lekarską. Urodziła się w ukraińskim Złotopolu i, jak sama o sobie mówiła, temu zawdzięczała kozaczą duszę. Rzeczywiście, była wolna w najlepszym tego słowa znaczeniu. Cechowała ją determinacja, gotowość ponoszenia wyrzeczeń w imię wyznaczonego celu, nieprzekupność, umiejętność budowania przyjaźni opartych na zaufaniu i wzajemnej pomocy. Była dumna, stanowcza i odważna – podobno sama pogoniła złodzieja, który zakradł się do jej paryskiego mieszkania.
Szkoła niezawodowa
Z Witaki rodzina przeniosła się do Warszawy. Anna i jej dwaj bracia uczyli się muzyki i przez pewien czas brała pod uwagę tę drogę zawodową. W tamtych czasach kobiet nie przyjmowano do państwowych akademii artystycznych. Mogły uczęszczać na prywatne kursy (Anna uczyła się u Wojciecha Gersona), ale nie miały możliwości uzyskać formalnego wykształcenia potwierdzającego kompetencje zawodowe. O ile wcześniej fachowca można było poznać po przynależności do cechu, o tyle wówczas (tak jak i dziś) artystę od partacza można było odróżnić po formalnym wykształceniu lub powszechnym uznaniu.
Nauczyciel Wojciech Gerson
Choć Bilińska i jej koleżanki z kursu u Gersona nie miały szansy uzyskać dyplomów, to nie ostudziło ich zapału do nauki. Ceniła swojego profesora, była mu wdzięczna za pomoc, gdy ze względu na talent, pracowitość i złą sytuację materialną została zwolniona z opłat. Ciągnęło ją jednak dalej w świat. Kiedy jej koleżanka Zofia Stankiewicz wyruszając do Paryża (oczywiście z matką) zaproponowała Annie, by pojechała z nimi, ta nie wahała się długo. Nauczyciel wspierał ją nadal: „Co za dobry, serdeczny człowiek, tak po ojcowsku cieszy się z mego wyjazdu do Francji” – zanotowała Anna w dzienniku.
Anna na Montparnassie
Paryż co prawda także nie dawał kobietom możliwości ukończenia studiów akademickich, ale był stolicą świata sztuki, pozwalał być w centrum, stykać się ze współczesnymi prądami. Co ważne, w Academie Julian prowadzono studia z żywego, także nagiego, modela również w żeńskiej klasie – rzecz w Polsce niepojęta. Umiejętność realistycznego oddania ciała ludzkiego w różnych pozycjach była wtedy ważnym elementem warsztatu malarza, gdyż najwyżej ceniono skomplikowane kompozycje wielopostaciowe. Anna bardzo chciała takie tworzyć i jej pomysły kompozycyjne cieszyły się uznaniem, jednak nigdy nie ukończyła obrazu olejnego z wielopostaciową sceną biblijną lub historyczną. Program kursów kobiecych tego nie przewidywał, a malarki dostawały głównie zlecenia na portrety.
Sukces na Salonie
W Academie Julian systematycznie odbywały się konkursy na zadany temat, które dawały dziewczętom możliwość rywalizacji, porównywania wyników i postępów. Anna Bilińska chętnie w nich uczestniczyła i skrupulatnie notowała swoje osiągnięcia. W 1887 roku odniosła sukces – na Salonie jej autoportret został nagrodzony medalem.
Przełomowy autoportret
Anna Bilińska przedstawiła siebie jako profesjonalną artystkę, bez słodyczy i kokieterii, za to z paletą, brudnymi pędzlami, włosami w nieładzie i pewną siebie miną. Było to przedstawienie poniekąd prorocze, gdyż do tej pory artystka borykała się z bardzo trudną sytuacją finansową. Nie spełniała kryteriów bycia „prawdziwą artystką”. Wobec niemożliwości zdobycia formalnego wykształcenia, dopiero uznanie mogło zapewnić jej godziwe wynagrodzenie za prace artystyczne. Teraz, po otrzymaniu medalu, zaczęła być postrzegana i opłacana inaczej: jak profesjonalistka.
Największe płótno
Jej kariera zaczęła się szybko rozwijać. Spływały liczne zamówienia na portrety. Do najciekawszych należy wielkoformatowy portret rzeźbiarza George’a Greya Barnarda w pracowni. Artysta został przedstawiony jak heros – mocny, twórczy; bez mała demiurg. Za nim piętrzą się gliniane figury (to etap pracy nad rzeźbą „Walka dwóch natur w człowieku”). Jego strój przywodzi na myśl czasy podziwianego przez artystę Michała Anioła. Nie wiemy, czy była to koncepcja samej artystki, zleceniodawcy, czy podszept rzeźbiarza. Trudno też dociec, czy ilustrowała ambicje artysty, czy raczej nadzieje wiązane z jego dziełami. Tym, co łączy portret Barnarda z przedstawieniem Bilińskiej, jest temat – pewny siebie artysta w swojej pracowni. Różni je natomiast stopień reprezentacyjności i poziom realizmu.
Zawód: artystka
W dorobku malarki znajdziemy także lekko, z wyczuciem malowane pejzaże nadmorskie i leśne oraz jeden (jedyny!) pejzaż miejski malowany z okna pracowni. Kobieta nie mogła stać spokojnie na ulicy i malować nie narażając się na zaczepki. Artystka dokumentowała skrupulatnie przebieg swojej kariery – korzystała z usług biura wycinków prasowych, które następnie wklejała do tzw. memoriału. Jest to istna skarbnica informacji o tym, jak były przyjmowane jej kolejne dzieła. Dowodzi, że w Paryżu cieszyła się uznaniem, a jej prace były obszernie komentowane.
Niespełnione normy
A gdzie w tym wszystkim mąż? Dzieci? Te niezbędne atrybuty spełnienia, sukcesu? Był narzeczony, Wojciech Grabowski, także artysta. Notowała w dzienniku:
„Gdyby nie materialne warunki – moglibyśmy być szczęśliwi. Wiem jak troski powszednie zabijają człowieka, a szczególnie artystę. Nie mogłabym znieść, ażebym on dźwigał na sobie wyłączny obowiązek materialnego zarobkowania, i to z mego powodu. Gdyby moja praca mogła dopomóc mu choć w części! Ha! trzeba pracować, wyrobić sobie stanowisko. Dotąd sztuka była jedynym mym celem – stanie się nadal i środkiem niestety.”
Do ślubu jednak nie doszło. Wojciech zmarł na gruźlicę wkrótce po tym, gdy Bilińska pochowała ojca i serdeczną przyjaciółkę „Klimcię” Krassowską. Może ta kumulacja tragedii przyczyniła się do pełnego oddania sztuce?
Przyjaciółki
Charakterystycznym rysem biografii Bilińskiej jest grono bliskich i ważnych kobiet. Klementyna „Klimcia” Krassowska – zabrała Annę w podróż do Włoch. W tamtych czasach był to niemal obowiązkowy punkt w CV kulturalnego człowieka, a dla młodej artystki także nieoceniona szansa obcowania ze skarbami sztuki. Klementyna pokładała w podróży nadzieję podreperowania zdrowia. Gdy zmarła niespełna 2 lata później, zapisała Annie znaczny spadek. Zofia Stankiewicz – dzieliła z Anną i Marią Klass-Kazanowską wynajmowaną pracownię w Warszawie i umożliwiła jej wyjazd do Paryża. Maria Gażycz – nieocenione wsparcie duchowe. Lista jej przyjaciółek jest znacznie dłuższa.
Żoną być
Choć wysoka, dumna, odważna, zaradna Bilińska cieszyła się powodzeniem u mężczyzn, niewiele sobie z tego robiła. Miała poczucie, że ten jeden, jedyny odszedł i nikt go nie zastąpi. Wreszcie jednak uległa namowom zafascynowanego nią Antoniego Bohdanowicza. Nie było im jednak dane długo cieszyć się szczęściem, bo już po kilku miesiącach Anna umarła na serce. Twórczość Anny Bilińskiej-Bohdanowicz przez wiele lat pozostawała słabo znana w kraju, mimo wysiłków wdowca, który opracował i wydał jej dziennik. Niewiele kobiet ma szczęście trafić na mężczyznę, który jest gotów nie tylko pielęgnować jej pamięć w domowych pieleszach, ale także przypominać światu o dorobku swojej żony.
Na własnych zasadach
Bilińska całe życie żyła wbrew konwenansom, ale nie miała w sobie nic ze skandalistki czy prowokatorki. Nie brylowała, dobrze żyła z ludźmi. Jako uczennica była pilna, jako artystka – rzetelna. Mało eksperymentowała. Możliwe, że miała poczucie, że wciąż musi udowadniać swoją wartość jako zawodowa artystka. Na tym polu nie chciała, by jakikolwiek cień położył się na jej reputacji. Może z czasem jej styl indywidualny nabrałby bardziej wyrazistych cech i obok poprawnych akademickich dzieł zostawiłaby też inne realizacje? Nie wiemy. Należy do przedwcześnie zmarłych twórców.
Portret niedokończony
Zostawiła niedokończony autoportret malowany na zamówienie Ignacego Korwin-Milewskiego. Miała być pierwszą kobietą w tworzonej przez niego galerii najwybitniejszych polskich artystów. Anna wraz z mężem zamierzała utworzyć żeńską szkołę artystyczną w Warszawie. Kto wie, jak potoczyłaby się historia Polek w sztuce, gdyby dopięli swego? Tymczasem mamy pierwszą polską malarkę, a jej niedawno zakończona wystawa monograficzna okazała się sukcesem frekwencyjnym. (DN, @artinpoland.eu)
#herstoriawewtorek #dziejesięherstoria