Godziny Michaela Cunninghama to może nieoczywisty wybór do cyklu Naszych Poruszeń, jednak książka ta ukazuje sytuacje trzech bohaterek i skłania do przemyśleń o kobiecości oraz o społecznych oczekiwaniach wobec niej. Czy jesteśmy szczęśliwe, gdy z pozoru idealne życie jednak nas uwiera? Czy w takiej sytuacji można je tak po prostu porzucić? Czy da się w ogóle mówić o swoich pragnieniach, gdy są sprzeczne z konwenansami lub trudne do wyjaśnienia?
Te pytania towarzyszyły w jakiś sposób każdej z przedstawionych bohaterek, niezależenie od czasów, w których żyły. Rozdzierające było czytanie o kobiecym osamotnieniu, które wynika z tego, że nie wypada się skarżyć. Gdy wypełnia się społeczne role, trudno podawać w wątpliwość własny sukces.
W książce uniwersalność emocji i kobiecych doświadczeń jest mocno podkreślona. Poznajemy trzy kobiety: Wirginię Woolf (lata 20, Londyn i okolice), Laurę Brown (lata 50, Los Angeles), Clarissę Vougham (lata 90, Nowy Jork). Łączy je powieść Pani Dalloway. Jedna z nich ją pisze, druga czyta, trzecia mogłaby być jej bohaterką. Łączą je także podobne przeżycia. Czytając obserwujemy jak radzą sobie z zagubieniem, poczuciem odpowiedzialności za innych oraz budowaniem swojej tożsamości. Dzięki słowom utrwalonym w książce, ale także wyborom życiowym są w stanie nieść ulgę kolejnym pokoleniom kobiet. Wpływają na losy innych oddalonych od nich o całe dekady. Ta opowieść pokazuje jak działa siostrzeństwo ponad czasem oraz to, że nie zawsze musi być ono w pełni zaplanowane i uświadomione.
Książka niesie nadzieję, pokazuje jak rodzi się kobieca sprawczość oraz jak duża zmiana w oczekiwania wobec kobiet zaszła w przeciągu niecałych stu lat. Popchnęła mnie także do zastanowienia się nad tym jak pisać o samobójstwach. Autor popada czasem w romantyzowanie aktu odebrania sobie życia (tutaj możliwe książka trochę się zestarzała), jednak sprawnie unika budowania roli ofiary oraz wykazuje dużą uważność na cierpienie psychiczne.
Patrycja Chlebus-Grudzień