Jak kobieta została bohaterem literackim

„Różowa magia” – tak Maria Pawlikowska-Jasnorzewska zatytułowała drugi tom swoich wierszy z własnymi ilustracjami, wydany w roku 1924. Tytuł budzi skojarzenia z czymś delikatnym, słodkim, może lekko mdłym i kiczowatym; ze stereotypowo pojmowaną kobiecością. Dziś postrzeganie kolorów badają naukowcy z różnych dziedzin, a w popularnym przekazie można spotkać sugestie, aby nie zakładać różowych ubrań gdy chcemy być odebrane jako poważne osoby. Sto lat temu ten tytuł kojarzył się podobnie, a jednak 33-letnia poetka zdecydowała się na taką właśnie nazwę. Czy to odwaga? Manifest?

Pisała tak, jakby znała współczesne teorie marketingowe i zarządzania kontentem, w których podkreśla się rolę autentyczności przekazu. W teorii literatury ten nurt Dwudziestolecia nazywamy realizmem psychologicznym. To przekaz oparty na emocjach: zamiast pokazywać czytelnikowi znane mu z życia wydarzenie, autok_ka przywołuje i przekazuje te same emocje, które odbiorca zna ze swojego życia, choć z innych sytuacji. Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej się to udawało, ponieważ nie uciekała od trudnych uczuć: nawet słodki tom „Różowa magia” kryje ton samotności i lęku przed przemijaniem, jak zobaczymy niżej w wierszu o ciotkach. Być może właśnie dzięki temu autentyzmowi nigdy nie była zapomniana, a młodzi naukowcy z kolejnych pokoleń chętnie wybierają jej twórczość jako przedmiot badań. Co więcej, opracowania naukowe o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w odbiorze są zupełnie inne niż teksty traktujące o malarzach z rodu Kossaków. W pracach literaturoznawców widać tę samą pasję, jakby autentyzm poetki przechodził dalej, jakby nawet badacze kontynuowali jej myśl poetycką-literacką.

„Miałyśmy wspólną ciotkę” – mówi Waleria, tytułowa bohaterka powieści Krystyny Siesickiej z roku 1997. („Recepcja twórczości Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w powieściach Krystyny Siesickiej” to gotowy temat na co najmniej pracę magisterską; być może szkicowo wróci jako inna herstoria we wtorek). Waleria śmieje się, bo opis ciotki pasuje do jej krewnej.


„Je­dy­nie cio­cia Jola wiot­ka i pach­ną­ca
przy­po­mi­na­ła wróż­kę i pa­ry­ską lal­kę.
Cho­dzi­ła w piór­kach pta­sich i tiu­lach ze słoń­ca,
ca­ło­wa­ła, pod­no­sząc gwiaź­dzi­stą wo­al­kę…”


Z tego miejsca pozdrawiam moją ciocię Irenę, która też nosiła „tiule ze słońca”. Mimo że minęło niemal sto lat, my nadal znamy kobiety, które w taki sposób manifestują swoją osobowość.

„Wkrót­ce ją ja­kieś wi­chry ża­ło­sne roz­wia­ły” aż do strasznego końca w osamotnieniu, bo pozostałe „zgrzeb­ne ciot­ki pła­ka­ły – lecz nic nie wie­dzia­ły”. To właśnie jest zmiana, nowość i wkład Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w polską literaturę: przekierowała uwagę na kobietę i jej przeżycia, stworzyła bohaterkę liryczną nowego typu, która, zamiast być matką, żoną albo obiektem fascynacji głównego bohatera – sama staje się główną bohaterką. Zwyczajność bohatera wpisuje się w postulaty Skamandrytów z tym, że tu po raz pierwszy tym zwyczajnym bohaterem z całym spektrum doświadczeń – jest kobieta. Inną ważną poetką realizującą w swojej twórczości skamandryckie hasło „wielkość sztuki ujawnia się nie w tematach, ale w kształtach” i sięgającą po stricte kobiece doświadczenia, była Zuzanna Ginczanka (kolejny temat na jedną z przyszłych wtorkowych herstorii). Pamiętajmy, że Skamandryci powstali jako grupa sytuacyjna: uznani poeci wystąpili razem jako grupa programowo bezprogramowa, dlatego wymienia się tylu twórców „luźno związanych ze środowiskiem Skamandra” czy „satelitów”. Maria Pawlikowska-Jasnorzewska używała tego samego języka poetyckiego dążącego do prozaizacji, uwzględniała współczesne realia i dbała o lekkie, żartobliwe brzmienie. Też była poetką „dnia dzisiejszego”, uważnej codzienności. Julian Tuwim opisywał podróż na przedniej platformie tramwaju, Jarosław Iwaszkiewicz iskrę elektryczną zrównał z iskrą miłosną, a u Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej miłość ma smak trutki na szczury. Daleko odeszliśmy, odeszłyśmy, od romantycznego samobójstwa Gustawa!

Od kolejnego tomu wierszy „Pocałunki” z roku 1926 kolokwialny język staje się uproszczony, a forma wiersza zwarta. Uwzględnianie codziennych realiów zmienia się w koncentrację na szczególe, a indywidualne doświadczenia zmierzają do wymowy filozoficznej. Te cechy twórczości Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej zbliżyły ją do środowiska Awangardy Krakowskiej. Współczesnych czytelników mniej interesują zarzuty Tadeusza Peipera, „słowiarza” i guru Awangardy Krakowskiej wobec Skamandrytów niż autentyczny przekaz Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Programy się zestarzały i przeminęły, a emocje jako postawa twórcza i podstawa twórczości przemawiają nadal. (ZO-Z)

(Na ilustracji: jedna z akwareli autorki z tomu „Różowa magia”, postać kobiety pod parasolem przeciwsłonecznym, całość w kolorze seledynowym z jasnoróżowymi uzupełnieniami)