Zofia Stryjeńska (1891-1976) swoją fascynację do wielobarwnych strojów ludowych czerpała z porannych spacerów z ojcem, kiedy szli na Rynek, gdzie wystawiali się górale z kłódkami żelaznymi i pułapkami na myszy, Żydzi ze skórami zajęczymi i krakowianki z kwiatami. Nieraz podjeżdżało chłopskie wesele z muzyką, a kumoszki w spódnicach, koralach i czepcach śpiewały w niebogłosy. Kraków zalewał się feerią barw, które potem Stryjeńska przenosiła na scenografie, plansze, kartony, projekty strojów, a nawet na porcelanę.
Nie księżniczka, a Dziewanna
Słowiańskość ją zachwycała i gdy świat skupiał się na Apollu i Persefonie, ona przedstawiała Perkuna i Dziedzilię. Gdy architekci budowali opery i teatry, by wystawiać klasyczne dramaty, ona projektowała Witezjon – Olimp bogów słowiańskich, z posągiem Światowida w centralnej części. Wprawy nabierała w sklepie z galanterią skórzaną ojca, który zlecał jej szkicowanie klientów. Jednym z tych klientów był Jacek Malczewski, o którym pisała: “pan o czarnych jak otchłanie oczach, jarzących się pod obraną z sierści kopułą czaszki”.
Tadeusz von Grzymala
Takie imię przybrała gdy wyjechała do Monachium, by uczyć się na ASP. Sfałszowała dokumenty i dostała się do prestiżowej szkoły, jednak studenci zaczęli dostrzegać, że Tadeusz jest bardzo kobiecym mężczyzną. Gdy usłyszała plotki, że koledzy planują rozebrać ją siłą, by sprawdzić zasadność swych obaw – musiała uciekać. Wcześniej nauki pobierała w Szkole Sztuk Pięknych dla Kobiet Marii Niedzielskiej, na wykładach prowadzonych przez Wojciecha Weissa, „Mangghę” i Leona Wyczółkowskiego.
Wysłuchane modlitwy
Stryjeńska pragnęła być malarką podziwianą i popularną w całej Polsce. Padła kiedyś krzyżem w kaplicy i błagała, by Bóg dał jej możliwość wypowiedzenia się artystycznego i sławę, a w zamian może zabrać jej dobrobyt, rodzinę, miłość, sytość itd. Modlitwa została wysłuchana. Zofia spaliła szczęście rodzinne na ołtarzu sztuki. Wyszła za mąż z szalonej miłości do Stryjeńskiego. Niestety, nie cieszyli się szczęściem długo. Zapracowani artyści, którzy karmili swoje uczucie ciągłymi kłótniami i separacjami. Stryjeńska po rozwodzie straciła prawa do opieki nad dziećmi.
Księżniczka malarstwa polskiego
W pogoni za pieniądzem i namiastką miłości i rodziny Zofia nie umiała się zaangażować we właściwe gospodarowanie funduszami i obrotem dzieł. Okrzyknięta w latach 30. księżniczką malarstwa polskiego, poźniej nie raz próbowała sprzedawać swoje dzieła chodząc od drzwi do drzwi. Wiecznie zadłużona, sprzedawała obrazy za bezcen. Na jedną z jej wystaw wkroczył komornik i zajął prawie wszystkie obiekty. Często powielała swoje najpopularniejsze obrazy zmieniając tylko kolory. Tak jest np. w jednej ze scen rodzajowych, w której po figlach z piękną dziewczyną góral próbuje wyłowić swój kapelusz z potoku, bo w tym wypadku to nie ona straciła swój wianek, tylko on – kapelusz.
Ukochany kraj, ukochana sztuka
Po okupacji, w 1945 Stryjeńska wyjechała do Genewy do dzieci. Podróż trwała wiele dni, dla Zofii była to druga próba wyjazdu. Za pierwszym razem wysiadła z pociągu, bo nie umiała opuścić ukochanej Polski. Nie umiała się odnaleźć na obczyźnie, a wkrótce zaczęła cierpieć z powodu schizofrenii. Do Polski na stałe już nie wróciła. Zmarła w 1976 roku i jest pochowana na cmentarzu w Chêne-Bourg.
Jasność i nasycenie
Projektowała scenografie, banknoty, zabawki, freski w domu Karola Wedla, zgarniała nagrody na całym świecie. Niestety, prywatna sfera jej życia nigdy nie dorównywała cudom, jakie malowała. Postacie niemal ożywały pod jej pędzlem, a kolory syciły oczy i jasno odcinały się od płócien innych malarzy. Tymczasem rzeczywistość i natura jej charakteru sprawiły, że życie miało głównie kolor szarości. Dziś znów za jej działa amatorzy sztuki są gotowi płacić krocie. (Zuzanna Folaron)