Wywiad: Muzeum, które się wtrąca cz. II

PCH: Zorganizowaliście spływ pieszy w Warszawie. Czy moglibyście opowiedzieć o tej niezwykłej akcji?

KS: Na wystawie “Niech płyną! Inne rzeki Warszawy” prezentowaliśmy działania Sióstr Rzek z 2018 i 2019 roku z happeningu w Warszawie. Stwierdziliśmy, że warto skorzystać ze sprawczości i aktywności Cecylii Malik w naszym programie towarzyszącym. Od początku myśleliśmy o działaniu performatywnym bardziej widocznym niż spotkanie i pokazanie filmu Siostry Rzeki. Zaczęło się od dwudniowych warsztatów. Najpierw był warsztat z malowaniem tablic. z nazwami warszawskich rzek, potoków, kanałów i strumieni, następnie przygotowywanie się do pieszego spływu, którego komandorem był Jan Mencwel, Mieliśmy przygotowane transparenty „Niech płynie”. Dużo osób wzięło w tym udział.

MS: Przyszły też inne Siostry Rzeki ze swoimi tablicami.

KS: To co planowaliśmy jak quasi miejski spacer performance, stało się bardzo poważnym spływem, na który przyszło mnóstwo osób.

MS: Aczkolwiek też nam na tym zależało, ponieważ było już wtedy wiadomo, że na sesji Rady Dzielnicy Żoliborz jest poruszana kwestia Drny i tego co się z nią dzieje w fosie Cytadeli. Pojawiały się także artykuły w prasie. Otwarcie wystawy zbiegło się z pojawieniem informacji o tym, że są prowadzone badania Drny i możliwości jej renaturyzacji. Kiedy w środowisku politycznym zaczęto rozmawiać o tej rzece, stwierdziliśmy, że chcemy pokazać, że nam mieszkańcom i mieszkankom Warszawy także na niej zależy. Ten pieszy spływ z Siostrami Rzekami miał wpłynąć pozytywnie na ratowanie ekosystemu Drny.

KS: Na spływie było około 50 osób, więc to był duży przemarsz. Wzbudzało to na pewno sensację, gdyż pojawiały się na nim elementy, kojarzone zazwyczaj ze spływami. Może nie nieśliśmy kajaków, ale mieliśmy kapoki, było wiosło. Szliśmy trasą taką jaką prawdopodobnie płynęła rzeka Drna. Nie zaczynaliśmy może od jej źródeł, bo ruszyliśmy spod Muzeum Woli, a nie od terenów dzisiejszego Dworca Zachodniego, ale szliśmy jakimś odcinkiem Drny. Po drodze zatrzymywaliśmy się i przypominaliśmy przebieg rzeki, jej funkcje, czyli w pewnym sensie jej historię. Można było sobie uświadomić ciągłość tego procesu. Dyskusję, które pojawiły się w ostatnim roku, to nie jest tylko kwestia tego, że nagle jakaś woda się pojawiła przy Cytadeli, tylko to jest ciągłość pewnego ekosystemu, który został naruszony i wykorzystany. 

Dla wielu osób ten happening był potwierdzeniem słuszności walki o to, aby tą Drnę odzyskać poparte konkretną wiedzą. Spływ był czymś niesamowitym. Wejście na teren Cytadeli z tymi wszystkimi tablicami, Magda jako Drna ucieleśniona brodząca w wysięku, w kanale, w którym Drna aktualnie płynie. Było to doświadczenie, ja jestem daleki od mówienia o czymś duchowym, ale było w tym trochę magii i też żywotności. Nagle poczuliśmy, że ta woda jest potrzebna, zaczęło to nabierać realności.

PCH: Czy spływ będzie powtarzany?

MS: Spływ Drną był wyjątkowy, gdyż był organizowany w sprawie, był aktywistycznym przedsięwzięciem, ale chcemy prawdopodobnie zrobić z Towarzystwem Krajobraz  spływ czy spacer tam, gdzie płynęła Brodnia, a gdzie teraz jest kanał Bródnowski. Mam nadzieję, że to się uda. Oczywiście całej tej Brodni nie uda się objąć, bo to były tereny ogromne i bagniste, na których są teraz zabudowania, ale kanał Bródnowski na prawym brzegu warszawskim istnieje. Chcemy poeksplorować te tereny.

KS: Trzeba też podkreślić, że spływ Drną był abstrakcyjnym działaniem. Przechodziliśmy przez  najbardziej gęsto zabudowane, ultranowoczesne tereny Woli i Żoliborza. Mówiąc osobom, że teraz płyniemy przez przełom na rzece, mieliśmy na myśli wielką trasę, która jest wybudowana i musimy przejść na drugą stronę ulicy. To było uruchomienie pewnej wyobraźni. Spływ kanałem Bródnowskim dotyczy istniejących cieków wodnych.

Ten pieszy spacer nie będzie powtarzany, nie chciałbym, aby to było wydarzenie cykliczne. Chociaż można pomyśleć o spływie inną rzeką w centrum miasta, czyli Żurawką. To byłby kompletnie abstrakcyjny spacer, bo tej wody w ogóle nie ma. O ile Drna jeszcze w Cytadeli jest, można jej dotknąć, o tyle Żurawka płynie całkowicie pod ziemią.

MS: Jeszcze dodam, że niestety wątki poruszane na wystawie stały się w straszny sposób aktualne w kontekście zatrucia Odry. Ta wiedza o tym, że gdyby rzeki miały swoje rozlewiska naturalne i meandrowały, a nie byłyby skanalizowane sztucznie to Odra miałaby większą możliwość samooczyszczenia się poprzez tereny bagniste czy mokradłowe, naturalne poldery. Życie nam weryfikuje wiedzę, którą przekazywaliśmy jeszcze niedawno dosyć abstrakcyjnie na wystawie.

KS: Nawiązując do tego aktualnego tematu zatrucia Odry. Ja dzięki wystawie jestem bogatszy o wiedzę taką na poły specjalistyczną, bo mieliśmy spotkania z osobami, które zajmują się profesjonalnie badaniami na temat wody. Też dzięki Kolacji Ratujmy Rzeki, wiemy gdzie szukać źródeł rzetelnej wiedzy nieuwikłanej w bieżącą polityczną burzę. Wiemy jak ważny jest dostęp do rzetelnych informacji o tym jak powinno się zostawiać rzeki w spokoju, w jakich miejscach wymagają one interwencji, a kiedy nie powinno się z nimi nic robić. 

Przypadek Odry, horrendalna sytuacja katastrofy ekologicznej, jaka nastąpiła to także okazja do przyjrzenia się zakusom jakie postawiono sobie w 2015 roku, o czym Koalicja Ratujmy Rzeki sukcesywnie informowała, czyli zrobienia z Odry rzeki w pełni spławnej.

MS: Autostrady wodnej po prostu.

KS: Zmiana jej kategorii wodnej z kategorii trzeciej na piątą, czyli udostępnienie dużym jednostkom transportu przemysłowego. Powstaje pytanie co się będzie działo dalej z  Odrą. Samooczyszczenie będzie trwało dekadę i warto przyglądać się na ile interwencja z zewnątrz w oczyszczanie tych terenów nie będzie wiązała się z jej pogłębieniem, czyli osiągnięciem oficjalnego celu, który sobie założono w 2015 roku. To jest wiedza, którą na wystawie traktowaliśmy “co by było gdyby”, teraz stała się bardzo aktualna.

PCH: Gdy byłam na oprowadzaniu kuratorskim zapamiętałam, że mówiliście o powystawowej publikacji. Czy dojdzie ona do skutku?

KS: Publikacja o samych rzekach raczej nie dojdzie do skutku. Na 2024 rok zaplanowane zostało wydanie dużej książki „Nieantropocentryczna historia Warszawy” . To będzie publikacja, która będzie zbierać materiały z trzech wystaw: z naszej wystaw o Alinie Scholtz oraz tej o rzekach i wystawie, która odbywała się na rynku starego miasta o zwierzętach. Ta publikacja ma być dosyć obszerna, więc myślę, że materiał, który zgromadziliśmy o rzekach będzie miał szansę się tam pojawić.

PCH: To wspaniała wiadomość. Uważam, że warto, aby ten materiał był dostępny. Jeszcze chciałam dodać, że bardzo inspirujące było dla mnie to, że nie boicie się mówić, że regulowanie i ingerowanie w rzeki miejskie było przyczynkiem do cywilizacyjnego rozwoju. To w jakim miejscu jesteśmy wynika z tego, że wykorzystywaliśmy rzeki i rozwój musi się w którymś momencie zrównoważyć. Dla mnie to był bardzo mocny przekaz. 

Mówiliśmy o tym jak daliście widoczność ważnemu, miejskiemu tematowi. Wasze wydarzenia towarzyszące były także aktywistycznymi działaniami. W nawiązaniu do tego chciałam zapytać Was jak muzea mogą angażować się w życie miejskie i jak mogą zmieniać miasto.

KS: Bardzo duże pytanie. Nie będę mówić jakoś uniwersalnie o wszystkich muzeach, jakie powinny one być, bo nie mam na to recepty. Patrząc na nasze dotychczasowe doświadczenie,  przede wszystkim to jest otwartość i brak lęku przed dotykaniem współczesności, takie zwracanie uwagi na to co się dzieje. Moglibyśmy zabarykadować się w okopach historii oraz przeszłości i stwierdzić, że nas bieżąca sytuacja rzeczywistości nie interesuje. To jest duże ograniczenie samorozwoju, ale także punktu odniesienia. Jeżeli nie ma się punktu odniesienia trudno nabrać jakiejś refleksji.

Muzeum może być zaangażowane, czy jak o nas powiedziano być muzeum, które się wtrąca (parafrazując hasło przyświecające Teatrowi Powszechnemu w Warszawie). To nie jest tak, że my się wtrącamy, bo to jest teraz taka moda,. Robimy to dlatego, ponieważ nam zależy.  To jest rzeczywistość, w której my codziennie kończąc pracę funkcjonujemy i to się przekłada  na myślenie o jednostce jaką jest muzeum.

Muzeum ma potencjał zmiany, gdyż posiada możliwość edukacji, pozaszablonowej i w pewnym sensie nieuregulowanej i nienarzucanej. To jest też umiejętność dzielenia się wiedzą, poprzez wystawy, programy towarzyszące. Bardzo ważne jest, że my w tym procesie też się uczymy. Nie startujemy z pozycji wszystkowiedzących autorytetów i gadających głów. My pozyskujemy informacje także od publiczności, możemy się z tym konfrontować, możemy wprowadzać modyfikację oraz się tym dzielić. W momencie, kiedy następuje taka synergia: dzielimy się i zyskujemy, to widoczność muzeum zaangażowanego jest jeszcze bardziej wiarygodna.

MS: Nie wiem czy coś jeszcze dodawać do tego. Ważne jest dla mnie, aby muzeum lokalne było miejscem tej wymiany wiedzy. Może bym do tego, co Konrad powiedział, dodała krytyczne myślenie. Mam nadzieję, że udaje się nam je uruchamiać poprzez wydarzenia w programie towarzyszącym, dyskusje, wykłady czy poprzez same tematy i problemy stawiane na wystawach. 

Myślę o tym Twoim pytaniu, które jest takie duże. Mamy możliwość, aby w tym lokalnym, niedużym muzeum realizować to co jest dla nas ważne, jako dla obywatelek i obywateli miasta czy państwa. 

KS: Dobrym przykładem jest postawiony przez Muzeum Woli Antypomnik, który powstał w ramach Festiwalu Gościnności we współpracy z MSN. W momencie kiedy wybuchł potężny kryzys na granicy polsko-białoruskiej podjęliśmy tę decyzję, nie dlatego, że to mogło nam przysporzyć fleshy medialnych, ale dlatego, że nas to poruszyło osobiście i indywidualnie.To jest ten moment, w którym my możemy to zrobić. 

Jeżeli zaś czegoś nie wiemy to postępujemy tak jak w przypadku rzek. Nasza wiedza z zakresu hydrologii warszawskiej, wodociągów, kanalizacji, oczyszczania, renaturyzacji. była na poziomie 0,5%, może 2%. Po wystawie wzrosło to do 70 % podstawowej i ważnej wiedzy, ale nie baliśmy się podjąć tego tematu. Muzeum zaangażowane to takie, które nie traci oglądu na to w jakim środowisku funkcjonuje.

W grafice wykorzystano fotografie Tomasza Kaczora