Skąd się bierze ogromna popularność kobiecych biografii? Dlaczego jedne nas inspirują, a inne – irytują? Czy istnieje alternatywa dla dziewczyn z powstania i muz wielkich artystów?
Odkrywanie historii kobiet trwa już od dłuższego czasu. Nietrudno jednak zauważyć, że w wielu książkach kobieta jest nadal przedstawiana w relacji do mężczyzny, najczęściej bardziej od niej znanego – jako jego żona, matka, kochanka, muza… Kobieta, którą pokochał Marszałek… – to tytuł beletryzowanej biografii Aleksandry Szczerbińskiej. Działaczki Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej, jednej z tzw. dromaderek – kobiet przenoszących broń i ulotki. A przy okazji drugiej żony Józefa Piłsudskiego. Czy gdyby ojciec polskiej niepodległości nie zwrócił na nią uwagi, Szczerbińska nie byłaby warta upamiętnienia?
Również w książkach opowiadających o najnowszej historii Polski często pojawia się stereotypowe ujęcie ról płciowych. Działaczki Solidarności – co podkreśla Paulina Małochleb w artykule dla „Nowej Dekady Krakowskiej” – bywają przedstawiane zgodnie z wywodzącym się z dziewiętnastego wieku stereotypem Matki-Polki. W interpretacji Anny Herbich nie ma kobiet-działaczek, są dziewczyny z Solidarności – ciche, ofiarne, pozbawione własnych ambicji, bez wahania akceptujące męskie przewodnictwo. W tej wersji opowieść kobiet i o kobietach staje się miejscem reprodukowania męskiej perspektywy. 1
Przodkinie: historia odzyskiwania
Dlaczego autorkom biografii kobiet tak trudno jest uwolnić się od powielanych w nieskończoność klisz i stereotypów? Sporo wspólnego ma z tym zapewne sposób, w jaki o kobietach uczymy się (czy raczej: nie uczymy) w szkole. Przeprowadzone kilka lat temu badania narracji historycznej w podręcznikach wykazały, że – niezależnie od epoki – 90% wszystkich postaci wymienionych z imienia i nazwiska to mężczyźni. Natomiast kobiety – realnie istniejące, podmiotowe i sprawcze, są wyraźnie niedoreprezentowane. Często albo są zastępowane przez boginie, postaci mityczne i legendarne, albo występują w roli anonimowego tłumu.2 Część autorek i autorów zapewne zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele historii kobiet zostało do opowiedzenia, ale próbując wypełnić tę lukę, nieświadomie reprodukuje utrwalone w procesie szkolnej edukacji schematy.
Tymczasem biografia herstoryczna jest ze swej zasady subwersywna – kwestionuje zastane sposoby opowiadania przeszłości oraz zasady upamiętniania postaci historycznych. Dlatego właśnie Marta Madejska rozpoczyna swoją opowieść o łódzkich robotnicach od odnotowania ich nieobecności w topografii miasta:
Aleja Włókniarzy. Jedna z najdłuższych ulic w Łodzi. Wielopasmowa arteria. Część drogi krajowej numer 1 i trasy łączącej północ Łodzi – dużego miasta w środkowej Polsce – z jej południem. […]. Zaczyna się od skrzyżowania z aleją Adama Mickiewicza (wieszcza polskiego urodzonego na Litwie) i ulicą Władysława Bandurskiego (biskupa archidiecezji lwowskiej, kapelana Legionów Polski), kończy się na rondzie z ulicą Zgierską. Obecną nazwę nadano ulicy w roku 1977. W 2005 roku przemianowano jej fragment na aleję Jana Pawła II (papieża rzymskokatolickiego polskiego pochodzenia) […].
Łódź rozrastała się od XIX wieku za sprawą przemysłu włókienniczego. Dzięki niemu doszła do pozycji drugiego pod względem liczby ludności miasta w Polsce, by u progu XXI wieku, już po upadku przemysłu, spaść na pozycję trzecią. Na całym świecie przemysły tekstylne spoczywały i spoczywają głównie na barkach kobiet. Tak też było w Łodzi. Świadomość silnej feminizacji siły produkcyjnej weszła do języka potocznego. Nawet w PRL, kiedy preferowano „męskie” końcówki. „Górnicy i prządki są z nami” – mówiono w rządzie, w kronikach filmowych i później w opozycji. Aleja musiała być jednak aleją Włókniarzy. 3
Adam Mickiewicz, Jan Paweł II i włókniarze zamiast włókniarek. Marta Madejska pokazuje w tym fragmencie swoim czytelniczkom i czytelnikom, że upamiętnianiem rządzą bardzo podobne zasady co podręcznikową narracją historyczną. W osobie Adama Mickiewicza – poety, który nigdy nie był nie tylko w Łodzi, ale nawet w Krakowie czy w Warszawie (!), historia narodowa wygrywa z lokalną. Ponadto – niejako na przekór eksponowanym w topografii Łodzi męskim autorytetom – na jedno z dwóch mott do książki autorka wybiera cytat z Narcyzy Żmichowskiej. Ta mało znana szerokiej publiczności pisarka epoki romantyzmu jest zarazem uważana za polską prekursorkę siostrzeństwa .
Odpowiedzią na dojmujące poczucie nieprzystawania historii narodowej i pisanej z perspektywy klas wyższych do własnych czy też odziedziczonych po przodkiniach doświadczeń jest narracja, w której łódzkie robotnice mogą wreszcie przemówić własnym głosem. Szeroko zakrojone badania archiwalne pozwoliły Madejskiej dotrzeć do kilku takich świadectw. Warto bowiem zaznaczyć, że – choć niepiśmienne robotnice zazwyczaj nie pozostawiały po sobie wielu śladów w archiwach – niektóre opowieści zostały spisane po II wojnie światowej. Dzisiaj natomiast – gdy, jak autorka usłyszała od jednego ze swoich profesorów, „klasa robotnicza jest passé” – kurzą się w magazynach. W Alei Włókniarek znajdziemy choćby historię Bronisławy Wojciechowskiej, robotnicy związanej z Polską Partią Socjalistyczną, która po kilkudziesięciu latach zdecydowała się opowiedzieć o swoich przeżyciach związanych z rewolucją 1905 roku, czy fragmenty wywiadów z kobietami, które pracę w fabryce rozpoczęły jeszcze pod zaborem rosyjskim, przeprowadzonych przez badaczki z Uniwersytetu Łódzkiego w latach sześćdziesiątych.
Razem z historiami przodkiń Madejska przywraca nam to, co Anna Kowalczyk nazwała „brakującą połową dziejów” – nie tylko historię pracy kobiet, ale też historię przemysłu na ziemiach polskich czy robotniczej codzienności: ciąż, porodów i połogów, organizacji opieki nad dziećmi czy podziału obowiązków domowych. Wszystko to, o czym nie usłyszałyśmy w szkole, jeśli – podobnie jak autorka – rewolucję przemysłową omawiałyśmy na przykładzie Manchesteru, a o likwidacji polskiego przemysłu nie rozmawiałyśmy nigdy.
W poszukiwaniu (alternatywnego) wzorca
Odzyskiwanie historii przodkiń jest jedną z ważniejszych społecznych funkcji biografistyki kobiecej. Książki takie jak Aleja Włókniarek Marty Madejskiej czy Służące do wszystkiego Joanny Kuciel-Frydryszak pomagają nam zrozumieć doświadczenia naszych prababek. Również fakt, że pokonywanie trudności dnia codziennego było często tak absorbujące, że – poza nielicznymi, które brały udział w strajkach robotniczych – nie miały możliwości podjęcia walki o swoje prawa. W obu tych narracjach pojawiają się także reprezentantki klas uprzywilejowanych, które angażują się w walkę o prawa wszystkich kobiet, szczególnie tych niewykształconych i niezamożnych, godzących się na wiele nadużyć, byle tylko nie stracić pracy. W Alei Włókniarek taką postacią jestHalina Krahelska, inspektorka pracy walcząca z wykorzystywaniem seksualnym robotnic w krakowskiej fabryce Semperit w latach trzydziestych.
Krahelska jest dobrym przykładem alternatywnego – wobec wieszczów, polityków i duchownych – wzorca osobowego, zdolnego zainspirować współczesne kobiety i dziewczyny. Rolę tego rodzaju pozytywnych przykładów podkreśla Charlotte Gordon, amerykańska biografistka, autorka książki Buntowniczki. Niezwykłe życie Mary Wollstonecraft i jej córki Mary Shelley – wspólnej biografii matki, angielskiej prekursorki feminizmu, i córki – znanej pisarki, autorki Frankensteina, w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”:
napędza mnie silne poczucie misji. W ostatnich latach klimat polityczny w USA zrobił się wyjątkowo mroczny, dlatego potrzebujemy wzorców, a XIX-wieczne bojowniczki o wolność i równość nadają się do tego idealnie. Szczególnie jako inspiracja dla nastolatków, bo o nich martwię się najbardziej. Nie możemy sobie pozwolić na wychowywanie nowego pokolenia w poczuciu beznadziei i bezsilności.4
Gordon namawia swoje – zwłaszcza młode – czytelniczki do inspirowania się historiami kobiet niekiedy z odległej przeszłości. Tych, które wywalczyły nam podstawowe prawa: do edukacji, do głosowania, do otrzymywania równego z mężczyznami wynagrodzenia za równą pracę. Również w polskiej kulturze znalazłoby się kilka kandydatek, większość z nich jednak pozostaje nieznana szerokiemu gronu odbiorczyń. Chcemy całego życia. Antologia polskich tekstów feministycznych z lat 1870–1939 zawiera teksty trzynastu autorek, z których większość nie doczekała się jeszcze biografii przeznaczonej dla popularnych odbiorców.5 Jednym z nielicznych wyjątków jest wspomniana już Narcyza Żmichowska, sportretowana przez Barbarę Winklową w 2004 roku wspólnie z Wandą Żeleńską, uczennicą i przyjaciółką, członkinią założonej przez nią grupy Entuzjastek. Długie życie gorszycielki… – popularna, wielokrotnie wznawiana biografia Ireny Krzywickiej autorstwa Agaty Tuszyńskiej – rozczarowuje powierzchownością ujęcia działalności społecznej głównej bohaterki w dwudziestoleciu międzywojennym, w tym zwłaszcza jej roli w propagowaniu świadomego macierzyństwa i edukacji seksualnej…
Na tym tle pozytywnie wyróżnia się biografia Marii Dulębianki autorstwa Karoliny Dzimiry-Zarzyckiej. Prowadzona w książce Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki narracja biograficzna jest fascynującą opowieścią o możliwościach edukacyjnych galicyjskich kobiet, a zwłaszcza o kształceniu artystek. Zaczyna się w latach siedemdziesiątych XIX wieku, gdy Dulębianka ukończyła naukę na pensji. Zamiast zapisać się w rodzinnym Krakowie na Kursy Baranieckiego, które były wówczas dla kobiet jedyną dostępną na miejscu formą wyższego wykształcenia (niedającą jednak żadnych uprawnień państwowych ani zawodowych), Maria najpierw wyruszyła do Wiednia, by uczęszczać na kurs przygotowawczy w Kunstgewerbrschule, następnie została uczennicą Wojciecha Gersona, aż w końcu w 1884 roku dotarła do Paryża, do prestiżowej Académie Julian. Autorka przypomina przy tej okazji nazwiska jej koleżanek-malarek: Anny Bilińskiej i Zofii Stankiewiczówny. Na studia w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie żadna z nich nie miała szans – pierwsza studentka, Zofia Baltarowicz-Dzielińska, pojawiła się tam dopiero w 1917 roku, krótko przed śmiercią Dulębianki.
W jej życiu nie było bardziej znanego od niej mężczyzny. Była za to bardziej znana kobieta – jej wieloletnia przyjaciółka i towarzyszka licznych podróży po Europie, Maria Konopnicka. Największą zaletą biografii stworzonej przez Dzimirę-Zarzycką jest fakt, że nie tylko nie pozwoliła, by sławniejsza Maria przyćmiła mniej znaną, ale umiejętnie wykorzystała szczegóły z życia codziennego obu pań pojawiające się w listach Konopnickiej do dzieci w opowieści o dojrzałym życiu malarki u boku poetki. Szczegółowo rekonstruuje też emancypacyjną działalność swojej bohaterki prowadzoną już po śmierci partnerki. Przede wszystkim jednak wystrzega się jednoznacznego określania relacji Konopnickiej i Dulębianki jako lesbijskiej (na co nie ma dowodów), proponując określenie jej raczej mianem „małżeństwa bostońskiego”. W rozdziale Bostońskie rozwiązanie dookreśla cechy tego rodzaju relacji (wspólne mieszkanie – na stałe lub okresowo – i podróże, dzielenie kosztów życia oraz obowiązków domowych, najczęściej również feministyczne poglądy obu pań), a także obszernie wyjaśnia przyczyny społecznej popularności takiego wyjścia, pozwalając swoim czytelniczkom lepiej zrozumieć relacje między kobietami w drugiej połowie wieku XIX.
Siła biograficznego eksperymentu
Samotnica… jest dowodem na to, że sięganie po wzorce osobowe z przeszłości nie musi oznaczać zawłaszczania ani wciskania jednostkowej biografii z przeszłości we współczesne ramy, jak to zrobiono z Marią Konopnicką, nazywając ją „ikoną polskiego ruchu LGBT”. Dulębianka realizująca swoje marzenia o kształceniu artystycznym za granicą i domagająca się dla kobiet praw wyborczych, jest inspirująca, a jednocześnie silnie osadzona w realiach swoich czasów. Kulturowym kliszom wojnę wypowiada też Olga Gitkiewicz w książce Krahelska. Krahelskie. Jest to wspólna biografia trzech kobiet tak często ze sobą mylonych, że zlały się w jedno: wspomnianej już Haliny Krahelskiej, inspektorki pracy, Wandy Krahelskiej-Filipowiczowej, najbardziej znanej z udziału w zamachu na carskiego namiestnika oraz Krystyny Krahelskiej, uczestniczki powstania warszawskiego, która jeszcze przed wojną użyczyła twarzy pomnikowi warszawskiej Syrenki. Wszystkie trzy były ze sobą spokrewnione lub spowinowacone, ale tylko o dwóch (Wandzie i Krystynie) wiadomo, że miały bliską relację. Przede wszystkim jednak, co podkreśla autorka, „ich świat był światem kobiet. W świecie zdominowanym przez mężczyzn budowały sobie żeńskie sieci wsparcia”. 6
Trzy przeplatające się, a jednocześnie ujęte w sposób fragmentaryczny, skrótowy życiorysy – czego autorka nie tylko nie ukrywa, ale świadomie eksponuje i komentuje w autotematycznych partiach narracji – składają się na fascynującą, tym razem inteligencką, herstorię. Taką, w której jest miejsce na zamach na carskiego urzędnika, ale też na opowieść o „cywilnym” życiu Wandy Filipowiczowej, znacznie zresztą od tego nieudanego zamachu ciekawszym. O zakładaniu robotniczego internatu wspólnie z Januszem Korczakiem czy wydawaniu „Arkad” – miesięcznika poświęconego sztuce użytkowej nagrodzonego na wystawie edytorskiej w Paryżu. Taką, w której powstanie warszawskie sąsiaduje z powstawaniem inspekcji pracy w niepodległej Polsce. Wreszcie taką, w której Krystyna Krahelska – obecnie najbardziej znana z trzech, ale też najczęściej zawłaszczana – może być trochę mniej pomnikiem, a trochę bardziej sobą.
Potrzebujemy biografii kobiet. Nie muz znanych artystów czy anonimowych sanitariuszek, ale kobiet wymienionych z imienia i nazwiska, z własną twarzą, historią życia i osiągnięciami, choćby symbolicznymi. Potrzebujemy ich w roli sprawczych podmiotów, zdolnych do wzięcia odpowiedzialności za rzeczywistość wokół siebie. Potrzebujemy ich historii po to, by się nimi zainspirować, ale też po to, by lepiej zrozumieć swoje przodkinie, po których często – poza okruchami wspomnień – nic nie zostało. Potrzebujemy ich w końcu po to, by się wreszcie dowiedzieć, komu zawdzięczamy swoje prawa.
Odkąd zajmuję się biografistyką kobiecą w ramach przygotowywania rozprawy doktorskiej, osobą, którą najbardziej podziwiam, stała się Kazimiera Bujwidowa. Kobieta, która nigdy nie studiowała na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale jego regulamin przeczytała na tyle dokładnie, że znalazła pewną lukę w przepisach. Od tej luki zaczyna się historia pierwszych studentek mojej macierzystej uczelni: Janiny Kosmowskiej, Jadwigi Sikorskiej i Stanisławy Dowgiałło.
Czekam na ich biografie.
Paulina Żarnecka
1 Por. P. Małochleb, Solidarność jest rodzaju męskiego, „Nowa Dekada Krakowska” 2019, nr 1-2, s. 35; 37–38.
2. Por. I. Chmura-Rutkowska, E. Głowacka-Sobiech, I. Skórzyńska, „Niegodne historii”? O nieobecności i stereotypowych wizerunkach kobiet w świetle podręcznikowej narracji historycznej w gimnazjum, Poznań 2015, 589–590.
3. M. Madejska, Aleja Włókniarek, Wołowiec 2018, s. 9–10.
4. M. Słowiński, Żywoty buntowniczek (wywiad z Charlotte Gordon), https://www.tygodnikpowszechny.pl/zywoty-buntowniczek-160417.
5. Nie znaczy to, że nie bywały one już przedmiotem różnego rodzaju działań popularyzatorskich. Na przykład Kazmiera Bujwidowa, jedna z bohaterek cyklu #herstoriawewtorek, ma swój rozdział w pierwszym tomie Krakowskiego szlaku kobiet… – publikacji przygotowanej przez Fundację Przestrzeń Kobiet. Por. A. Kiesell, Kazimiera Bujwidowa: Człowiekiem się czuję, więc ludzkich praw żądam!, [w:] Krakowski szlak kobiet. Przewodniczka po Krakowie emancypantek, t. I, red. E. Furgał, Kraków 2009, s. 41–47.
6. O. Gitkiewicz, Krahelska. Krahelskie, Warszawa 2021, s. 240.